Łucja Osborne (1904-1987)

Arthur i Lucia Osborne Tiruvannamalai 1966

Moja matka, Łucja Osborne, urodziła się w Polsce jako Ludka Lipszyc 15 lutego 1904 roku. Pochodziła z dużej ortodoksyjnej rodziny żydowskiej i poznała mojego ojca, Arthura Osborne’a, kiedy był w Warszawie i uczył angielskiego. W tym czasie była zaręczona z bardzo bogatym żydowskim chłopcem z Czech, ale z tego, co znalazłam przez te wszystkie lata, wynika, że moja matka spojrzała raz na mojego przyszłego ojca i podjęła decyzję. Wiedziała, co jest dobre dla niej… i dla niego! Pobrali się w 1934 roku, urodziłam się w 1936 roku, a dwa lata później wyjechaliśmy do Anglii. Jej rodzina nie była zainteresowana małżeństwem, poważnie grozili, że się jej wyrzekną, ale nigdy nie była popychadłem… ani wtedy, ani w żadnym innym momencie w przyszłości, po prostu taka była. Kiedy Łucja i jej mąż przybyli do Yorkshire i spotkali się z jego rodziną, okazało się, że ta rodzina także nie była z tego powodu zbyt szczęśliwa. „Co, poślubiłeś Żydówkę?! Co za wstyd”, itd. Miałam wtedy zaledwie dwa lata, więc nie zachowałam żadnych prawdziwych wspomnień z tych wydarzeń, ale wychwyciłam wiele emocjonalnego tła poprzez podsłuchiwanie rozmowy dorosłych, tak jak to robią dzieci, kiedy dorastają – nie zdają sobie sprawy, że słuchają.

Niemniej jednak moi rodzice wyczuwali problemy związane z klimatem politycznym w tym czasie, więc mój ojciec złożył podanie o pracę jako wykładowca na Chulalonghorn University w Tajlandii, znanej wtedy jako Syjam.

Oboje napisali wiele listów i bardzo się starali, aby rodzina Łucji do nich dołączyła, ale rodzina nie wydawała się być w ogóle zaniepokojona Niemcami i nazizmem. Potem zamknięto granice i nikomu już nie wolno było wyjechać z Polski. Po wojnie okazało się, że cała rodzina mojej matki, z wyjątkiem jednej siostry i jednego brata z dziesięciorga rodzeństwa, została zamordowana w różnych obozach koncentracyjnych. Przez resztę życia moja matka ledwo mogła o tym mówić.

W Bangkoku mieszkaliśmy w rozległym starym domu otoczonym zarośniętym starym ogrodem. Mój brat Adam i moja siostra Frania urodzili się tam, a moje wspomnienia, choć nieco zamazane przez czas, ukazują szczęśliwe i trochę dzikie dzieciństwo. Adam i ja mówiliśmy przede wszystkim po syjamsku, a nie po angielsku, ponieważ jest on językiem tonalnym i dzieciom dużo łatwiej się go nauczyć.

Chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy, moi rodzice byli już zaangażowani w poszukiwanie guru, który mógłby pokazać im głębszy sens życia. W latach 40 i 50 duchowa ignorancja i nietolerancja były znacznie silniejsze niż obecnie, a poszukiwanie głębszego stylu życia było dość niezwykłe. Mały zespół podobnie myślących poszukiwaczy utworzył grupę, która pozostawała w kontakcie przez wiele lat i dzieliła się informacjami.

Punktem zwrotnym na duchowej ścieżce moich rodziców był rok 1936, rok moich urodzin. Spotkali Martina Lingsa, który później był prywatnym sekretarzem Rene Guenona, czołowego myśliciela w szkole odwiecznej filozofii. Rene Guenon mówił, że istnieją uniwersalne prawdy i mądrości wspólne dla wszystkich głównych światowych religii. Zainspirowani tym moi rodzice udali się do Szwajcarii w następnym roku i spotkali Frithjofa Schuona, który inicjował ich w nauce Sufi Shadhiliya-Alawiya. Łucja otrzymała arabskie imię Shakina. Później mój ojciec przetłumaczył na język angielski dzieło Guenona „Kryzys współczesnego świata” (The Crisis of the Modern World). Mniej więcej w tym samym czasie jedna z ich grupek poszukiwaczy usłyszała o Ramanie Mahariszim i przybyła do Tiruvannamalai, aby zbadać sprawę, ale [jeden z członków grupy] oznajmił, że Ramana nie był guru, ponieważ, chociaż dostąpił oświecenia, to nie dawał inicjacji.

W 1941 roku mój ojciec wyjechał na długi urlop z Bangkoku. Jego uniwersytet stosował jednolity system dla pracowników za granicą – dwa lata pracy, a następnie sześć miesięcy urlopu, aby dać im czas na wizytę w kraju pochodzenia i na powrót statkiem. Moi rodzice nie byli zainteresowani powrotem do Anglii, więc udali się do Kaszmiru, by spotkać wielkiego mistrza sufi. Podczas tego wyjazdu mój ojciec otrzymał telegram mówiący mu, że sytuacja w Bangkoku jest bardzo niepewna i nie powinien sprowadzać rodziny z powrotem, dopóki sprawy nie będą bardziej uregulowane. Powrócił sam, obiecując, że sprowadzi nas tak szybko, jak tylko będzie mógł. Dwa dni po jego powrocie Japończycy zbombardowali Pearl Harbor. Oni również maszerowali na Syjam i wszyscy cudzoziemcy – w tym mój ojciec – zostali internowani. Arthur był więziony w obozie jenieckim na terenie uniwersytetu, który był pod bezpośrednim nadzorem Syjamczyków. Później twierdził, że to był powód, dla którego przeżył, ponieważ wielu ludzi pod bezpośrednią kontrolą japońską zostało wysłanych do pracy przy kolejach Birmy. Ci ludzie przeważnie nie przeżyli.

Łucja znalazła się sama, bez funduszy i z trójką małych dzieci: pięcioletniego, dwuletniego i rocznego. Jeden ze wspomnianej grupy duchowych poszukiwaczy, David MacIver, pojechał do Tiruvannamalai, spotkał Ramana Maharisziego i był tak pod wrażeniem, że kupił tam trochę ziemi i zbudował dom. David mieszkał w Bombaju, pracując dla The Illustrated Weekly of India, więc spędzał bardzo mało czasu w swoim domu i ofiarował go mojej matce, do czasu kiedy będzie mogła sobie poradzić i wynająć własny. W ten sposób przybyliśmy do Tiruvannamalai i Bhagawana.

Gdy Łucja poznała Ramana Maharisziego, uświadomiła sobie, że ktokolwiek powiedział im, że nie jest On guru, był całkowicie w błędzie. Nie tylko był guru, ale był także Sat Guru; był największym żywym ucieleśnieniem Boskości. Natychmiast napisała do Arthura i powiedziała mu o tym, ale nie otrzymał on żadnych listów od rodziny przez dwa lata. My, troje dzieci, natychmiast przyjęliśmy, że Bhagawan jest nadzwyczajny. O ile pamiętam, nigdy o tym nie rozmawialiśmy ani nie zastanawialiśmy się… po prostu wiedzieliśmy, że tak jest. Rozmawialiśmy z Bhagawanem, pokazywaliśmy Mu nasze zabawki. Opowiadaliśmy Mu nasze historie i zawsze odpowiadał nam na poziomie, który rozumieliśmy. Pamiętam, że mama rozmawiała z nim (przez tłumacza) – zwykle chciała wyjaśnić jakiś problem metafizyczny, który nas nie interesował. Ludzie często mówili, że odpowiedź Bhagawana na pytanie jednej osoby może również rozwiązać niepisane pytania innych obecnych. Wiele z tego, co powiedział, dotyczyło konkretnie osoby, do której się zwracał, ale odpowiedzi także interesowały innych. Ludzie nawet cieszyli się z komentarzy na temat naszych wózków i czytania książek. Pokazałam Mu moją książkę do rymowanek „Mother Goose” i zauważył, jak bardzo jest podniszczona, i wtedy dał ją komuś, by ją ponownie oprawić. Właściwie teraz wydaje mi się, iż pamiętamy, że wszystko pokazywaliśmy Bhagawanowi: listy, gazety, dzieliliśmy się historiami o naszych przyjaciołach i rodzinach. Stara sala (old hall) była dość otwartym i przyjaznym miejscem z lokalnymi plotkami, a także poważniejszymi rozmowami o duchowych poszukiwaniach.

Kiedyś dotarliśmy do Tiruvannamalai pociągiem z Madrasu. Zadzwoniłam po konną bryczkę (jetka) z ładnym, wytrzymałym koniem, który by zawiózł nas do domu. Ale moja matka powiedziała: „Nie, weźmiemy tę bryczkę z chudym, beznadziejnie wyglądającym zwierzęciem.” Powiedziałam, że nie nadaje się, ale matka nalegała: „Jeśli nie zatrudnimy tego zwierzęcia nikt inny nie skorzysta i wówczas umrze z głodu.” I rzeczywiście ten koń padł martwy, zanim dotarliśmy do bramy stacji!

Łucja była wspaniałą kobietą. Udało jej się stworzyć dom, nakarmić, ubrać i wychować swoje dzieci w przerażająco trudnych okolicznościach. Ostatecznie rząd brytyjski przyznał jej emeryturę, która została wydana jako pożyczka na czas wojny. To była jakaś pomoc, ale interesujące jest to, że jej mąż, mój ojciec, nalegał, by po wojnie spłacić emeryturę w małych sumach, mimo że moja matka, która zajmowała się sprawami finansowymi naszej rodziny i był świadoma naszych trudności, zauważyła nieco niechętnie, że Arthur był prawdopodobnie jedynym internowanym, który kiedykolwiek spłacił ten dług.

Łucja stała się jedną z najbardziej żarliwych i gorliwych wielbicielek Bhagawana. Spędzała tyle czasu, ile to możliwe, medytując w Jego obecności w Starej Sali. Mój brat Adam pewnego razu udał się do Bhagawana i powiedział mu, że jego tatuś był w obozie koncentracyjnym i chciałby, aby Bhagawan zadbał o niego i zapewnił mu bezpieczeństwo. Bhagawan uśmiechnął się i skinął głową. To wystarczyło dla nas wszystkich. Wiedzieliśmy, że nasz tatuś będzie bezpieczny, a moja matka przestała się martwić.

My, troje dzieci, nauczyliśmy się tamilskiego w sposób, w jaki robią to dzieci, ale dla Łucji było to znacznie trudniejsze. Głównym problemem było to, że pisany tamilski jest zupełnie inny niż mówiony, a w tamtych czasach nie było książek do nauki mówionego tamilskiego! Tak więc moja matka mówiła kombinacją klasycznego tamilskiego, którego się nauczyła, i ulicznego, szorstkiego tamilskiego. My, dzieci, śmialiśmy się i droczyliśmy się z nią z tego powodu. Nie sądzę, abyśmy zdali sobie sprawę, że i tak mówiła już w siedmiu językach, ale prawdopodobnie nie bylibyśmy pod większym wrażeniem, nawet gdybyśmy o tym wiedzieli; języki przychodzą dzieciom tak łatwo!

Pewnego razu wszyscy byliśmy w Madrasie z przyjaciółmi o nazwisku Sharma. Tam Łucja otrzymała telegram mówiący, że Arthur Osborne nie żyje – został zabity w czasie wojny. Jej przyjaciółka, pani Sharma, od razu zaczęła próbować współczuć matce straty, ale Łucja nie była zainteresowana jej pocieszeniami. „On nie jest martwy” – zapewniła swoją przyjaciółkę. „Gdyby był martwy, wiedziałbym o tym. W każdym razie Bhagawan powiedział, że zaopiekuje się Arthurem. On nie jest martwy”. Następnie wydarzyła się bardzo osobliwą scena, w której pani Sharma wciąż próbowała pocieszyć matkę starając się, by stawiła czoła faktom, podczas gdy moja matka pocieszała panią Sharma, która myślała, że Łucja straciła rozum z żałości. W każdym razie wszystko wyjaśniło się za kilka dni, kiedy Łucja otrzymała kolejny telegram z napisem : „Przepraszamy, to nie ten Osborne”. Co ciekawe, nikt z nas nawet nie wątpił, że nasz ojciec jest bezpieczny. Bhagawan przecież wyraźnie o tym powiedział.

Łucja uwielbiała chodzić dookoła góry Arunachala, świętej manifestacji Śiwy na ziemi. Wydaje mi się, że chodziła raz w tygodniu. Pewnego razu poszła modlić się o zdrowie mojego ojca, ponieważ przez jakiś czas był chory. Była tak pochłonięta swoimi myślami, że przeszła tuż obok wejścia na naszą drogę. Zamiast iść w przeciwnym kierunku podczas pradaksziny, kontynuowała marsz i okrążyła górę dwa razy z rzędu! Innym razem, kiedy szła, padał deszcz, a raczej dość ciężka ulewa. Będąc dość blisko jednego z mantapamów, stojących na wzgórzu, rzuciła się tam i szukała schronienia. Niestety, mantapam był bardzo stary, zresztą tak jak większość, i bardzo mocno przeciekał. W końcu wcisnęła się od tyłu w małą świątynię zbudowaną dla bóstwa i usiadła, by przeczekać deszcz. Niektórzy wieśniacy weszli za nią, ponieważ oni również chcieli uniknąć ulewy. Moja mama zwykle nosiła białe sari, a kiedy poruszyła się trochę w swojej wnęce, natychmiast zapanowała panika i ludzie wołali: „pissasu, pissasu”, co znaczy „duch, duch”. Najlepsze się wydarzyło, gdy kilka osób przyszło do nas następnego dnia i powiedziało mojej matce, aby była ostrożna, kiedy obchodzi górę, gdyż w mantapamie czai się duch i może ją zaatakować.

Jako najstarsza z trójki dzieci Osborne’ów powinnam była zrozumieć pewne nadzwyczajne trudności, z którymi musiała się zmagać moja matka, ale muszę przyznać, że nie miałam o tym pojęcia. Łucja w jakiś sposób sprawiła, że nasze życie było beztroskie i zabawne, a my mieliśmy czas, by szaleć po okolicach. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czuła się biedna lub czegokolwiek pozbawiona. Udało jej się też zaoszczędzić trochę pieniędzy i kupić kawałek ziemi, która była wprawdzie bardzo tania, na której zbudowała dla nas domek po tym, jak mój ojciec wrócił z obozu. Kiedyś powiedziała mi, że cały dom kosztuje tylko 5.000 rupii. Moja matka nigdy niczego nie wyrzucała. Zawsze znajdowała zastosowanie dla kawałków rdzewiejącego metalu, kawałków popękanych puszek… cokolwiek wynajdziesz. Pewnego razu złamała nogę i była kompletnie unieruchomiona. Skorzystałam z tego i rzuciłam się na stary magazyn. Pozbyłam się stosów zbutwiałych, zardzewiałych sprężyn i kompletnie zdezelowanych piecyków elektrycznych… w rzeczywistości trafiliśmy na ogromną kupę złomu. Wyrzuciłam wszystkie te rzeczy do ogrodu i powiedziałam Unnamalai, żeby się tego pozbyła. Kiedy wróciłam kilka miesięcy później, pierwszą rzeczą, którą zobaczyłam w ogrodzie, była ta sama kupa śmieci. „Dlaczego?” – Zapytałam. „Powiedziałam ci, żebyś wyrzuciła te wszystkie śmieci.”

Wyjaśniono mi dość wyraźnie, że gdy zdrowie Ammy się poprawiło i zaczęła znowu chodzić, od razu chciała wiedzieć, co stało się z jej stertą śmieci, i nikt nie był przygotowany na jej gniew, mówiąc jej, że zostały wyrzucone. Zatrzymałaby je tam na zawsze, gdybym sama nie zebrała tych śmieci i się ich nie pozbyła.

Unnamalai przypadkowo przyszła zobaczyć moją matkę, gdy miała około 16 lat i była trędowata. Moja matka cieszyła się opinią lekarza homeopatycznego, a Unnamalai miała nadzieję na wyleczenie. W rzeczywistości niedaleko był nasz wspaniały szpital specjalizujący się w leczeniu trędowatych i mama tam ją wysłała. Unnamalai została całkowicie wyleczona i pozostała z nami od tego czasu aż do momentu, kiedy przeszła na emeryturę w latach 80-tych. Ona i moja matka były niesamowitym zespołem – moja matka robiła jej piekło, a Unnamalai nie była jej dłużna.

Matka zmieniła oszczędzanie w formę sztuki, a moje wspomnienia z dzieciństwa na pewno zawierają stosy niewiarygodnych rupieci tkwiących w nieprawdopodobnych miejscach. Stary żółty plastikowy frisbee stał się naszą salaterką, a inne nieprawdopodobne pojemniki stanowiły miski lub miseczki, które pojawiały się na naszym stole, nieustannie bawiąc gości. Łucja była nieopisanie przyjazna. Prawie wszyscy, którzy przybyli do aśramu, spędzili trochę czasu w naszym domu, zanim udali się na swoje własne miejsce. Moja matka czuła, że ma szczęście, i dzięki łasce Bhagawana mogła być blisko każdego, więc dobrowolnie ofiarowała gościnę każdemu, kto jej potrzebował.

Zdrowie mojego ojca zostało prawie całkowicie zniszczone podczas internowania, kiedy był mniej lub bardziej głodzony w czasie wojny. Moja matka studiowała homeopatię, aby móc samej o niego dbać, i robiła to do końca życia. Dbała o jego wygodę, dobre samopoczucie i każdy aspekt życia. Kierowała jego dietą i stworzyła dla niego dom, w którym mógł czuć się komfortowo. To był mały dom, ale uwielbialiśmy go. W kwestii diety wydaje mi się, że reżim mojego ojca polegał głównie na usuwaniu z jadłospisu wszystkiego, co mu smakowało – kawy, bobu, pomarańczy itp. Podkradałam mu kawałki, które lubił, ale tylko wtedy, kiedy moja matka nie patrzyła.

Mój ojciec miał trudności ze znalezieniem pracy po powrocie do domu, a były to niespokojne czasy. Ale z pomocą Bhagawana się to udało. Potem Arthur założył aśramowy magazyn, The Mountain Path, i redagował go aż do swojej śmierci w 1970 roku. Tuż przed śmiercią jego ostatnie słowo skierowane do żony, mojej matki Łucji, brzmiało: „Dziękuję”.

Po śmierci ojca Łucja redagowała czasopismo, aż do przybycia Viśwanathan’a, który przejął tę pracę. Nie było to małe dokonanie dla polskiej kobiety.

Moi rodzice mieli dopiero 60 lat, gdy zmarł mój ojciec, chociaż szybko zestarzał się z powodu trudów podczas wojny. Zdrowie Łucji również zaczęło się pogarszać i spędzała odtąd więcej czasu w Anglii, gdzie miała krewnych, a klimat był łagodniejszy. Prawdopodobnie znalazłaby gościnny dom w każdym kraju na świecie, z ludźmi, którzy kiedyś mieszkali u nas w Tiruvannamalai i którzy nadal korespondowali z nią do końca życia. Pod koniec potrzebowała operacji na otwartym sercu, ale już nigdy nie była całkiem zdrowa. Zmarła w Londynie 2 grudnia 1987 r. Zanim nas opuściła, zdążyła ukończyć pierwszy szkic książki, w której zawarła swoje przekonania i poglądy. Wiele z nich zostało później opublikowanych w The Mountain Path.

Byłam z nią do końca i po kremacji jej prochy zostały umieszczone w mojej walizce w ramach przygotowań do podróży do Indii. Przez trzy dni i noce nękała mnie zza grobu, mówiąc: „Chcę iść do domu, proszę zabrać mnie do domu”. Pamiętam, jak pewnego wieczoru usiadłam na łóżku i powiedziałam jej: „Słuchaj, jesteś martwa, a ja nie. Potrzebuję snu, żyję i musisz pozwolić mi spać. Obiecuję, że zabiorę cię do domu”. W końcu, kiedy została pochowana obok mojego ojca w Tiruvannamalai, znalazła spokój.

Łucja Osborne była odważną kobietą, która znosiła wszystkie perypetie życia z całkowitym zaufaniem do Bhagawana. Mimo że była twarda, a nierzadko niezwykle kontrowersyjna, była również wyjątkowo miła i hojna. Posiadła wielką mądrość, a wielu ją kochało i szanowało. To trwa do dzisiaj. Często spotykam jej wielbicieli, ludzi, którzy kochali i cenili ją wtedy, i którzy pamiętają o niej do dnia dzisiejszego.

Kitty Osborne
(Napisanie tego artykułu było zainspirowane przez Krzysztofa Steca)
(Tłumaczenie – Krzysztof Stec)


 

My mother, Lucia Osborne, was born Ludka Lipszyc in Poland on 15th February 1904. She came from a large orthodox Jewish family and she met my father, Arthur Osborne, when He was in Warsaw teaching English. At the time she was engaged to a very rich Czech Jewish boy, but from what I gathered over the years, my mother took one long look at my father and made up their minds. She knew what was right for her…and him! They married in 1934, I was born in 1936 and they left for England two years later. Her family were not keen on the marriage, they seriously threatened to disown her, but she was never a pushover…not then nor at any time in the future, so that was that. When Lucia and her husband arrived in Yorkshire and met his family it turned out that they were not keen either. “What, you have married a Jewess! What a disgrace.” Etc. etc. I was only two years old at the time so I have no true memories of events, but I picked up a lot of the emotional background through overhearing adult conversation, the way children do, when the grown-ups don’t realise they are listening.

Nevertheless, my parents sensed the problems inherent in the political climate at the time, so my father applied for a job as lecturer at the Chulalonghorn University in Thailand, then known as Siam.

They both wrote many letters and tried very hard to get Lucia’s family to join them, but the family did not seem to be at all concerned about Germany and Nazism. Then the shutters came slamming down and no one was allowed out of Poland any more. After the war it came to light that my mother’s entire family, except for one sister and one brother out of ten siblings, was murdered in various concentration camps. For the rest of her life, my mother could barely speak about this.

In Bangkok we lived in a large rambling old house surrounded by an overgrown old garden. My brother Adam and my sister Frania were both born there and my memories, although slightly blurred by time, are of a happy and slightly wild childhood. Adam and I both spoke Siamese in preference to English as it is a tonal language and much easier for children to learn.

Although I didn’t realise it at the time, my parents were already involved in their search for a guru who could show them a deeper meaning to life. In the 1940s and 50s spiritual ignorance and intolerance was much stronger than it is today and the quest for a more profound way of life was quite unusual. A small set of like-minded seekers formed a group that remained in contact for many years and shared information with each other.

A turning point in my parents’ spiritual path came in 1936, the year of my birth. They met Martin Lings, who later was a private secretary of Rene Guenon, a leading thinker in the school of perennial philosophy, which says that there are universal truths and wisdom shared by all major world religions. Inspired by this, my parents went to Switzerland the following year and met Frithjof Schuon who initiated them into the Shadhiliya-Alawiya Sufi order. Lucia was given the Arabic name Shakina. Later, my father translated Guenon’s The Crisis of the Modern World into English. Around this time, one of their group of seekers heard of Ramana Maharishi[1] and came to Tiruvannamalai to investigate, but he reported back that Ramana was not a guru because, although realised, he did not give initiation.

In 1941 my father came up for his long leave from Bangkok. His university followed a common system for academics abroad at the time – two years working and then six months leave to give them time to get home to their country of origin and return by ship. My parents were not interested in going back to England, so they went to Kashmir to meet a great Sufi master. While there my father received a telegram telling him that the situation in Bangkok was very precarious and he should not bring his family back until things were more settled. He left to go back alone, promising to send for us as soon as he could. Two days after his return, the Japanese bombed Pearl Harbour. They also marched into Siam and all foreigners – including my father – were interned. Arthur was actually confined in a prisoner of war camp on the University grounds, which was under the direct supervision of the Siamese. Later He claimed that was the reason he survived, as many people under direct Japanese control were sent to work on the Burma railway. These people mostly did not survive.

Lucia found herself alone, without funds and with three small children aged five, two and one. One of their group of spiritual seekers, David MacIver, had gone to Tiruvannamalai, met Ramana Maharishi and was so impressed that he bought a bit of land there and built a house. David was based in Bombay working for The Illustrated Weekly of India, so he spent very little time in his house and offered it to my mother until she could sort herself out. That is how we came to Tiruvannamalai and Bhagavan.

As soon as Lucia met Ramana Maharishi she realized that whoever had told them He was not a guru, was completely mistaken. Not only was he a guru, but he was a Sadt Guru[2]; he was the greatest living embodiment of the Divine. She immediately wrote to Arthur and told him, but he did not receive any letters from his family until two years later. We Tyree children accepted immediately that Bhagavan was extraordinary. As far as I remember we never discussed this or wondered about it… we just knew it was so. We would talk to Bhagavan, show him our toys, tell him our stories, and he always responded to us on a level we understood. I remember my mother would speak to him (through an interpreter) – she usually wanted clarification on some metaphysical problem which was of no interest to us. People often said that Bhagavan’s answer to one person’s query would happen to also resolve the unasked questions of others present. Much of what he said was specific to the person whom he addressed, but also somehow of interest to others. People even enjoyed his comments on our dollies and reading books. I showed him my Mother Goose nursery rhyme book and He noticed how tatty it was and gave it to someone to have it rebound for me. Actually I now seem to remember that we showed everything to Bhagavan, letters, newspapers, we shared stories about our friends and families. The old hall was quite a social and friendly place with local chat as well as spiritual questing.

Once we arrived at Tiruvannamalai by train from Madras. I called a jetka with a nice robust horse to carry us home. No said my mother, we will take that one with the skinny hopeless looking animal. I said it wasn’t suitable but mother insisted. If we don’t hire that animal no one else will and it will die of hunger. Actually it fell down dead before we reached the station gates!

Lucia was a formidable woman. She managed to make a home for, feed, clothe and educate her children under the most appallingly difficult circumstances. Eventually the British Government awarded her a pension which was issued as a loan for the duration of the war. This was some help, but it is interesting that her husband, my father, insisted on paying back this pension in small dribs and drabs after the war even though my mother, who dealt with our family’s practical financial matters and our hardship, noted slightly begrudgingly that he was possibly the only internee ever to repay this debt.

Lucia became one of the most fervent and wholehearted devotees of Bhagavan. She spent as much time as possible meditating in his presence in the old hall. My brother Adam once went up to Bhagavan and told him that his Daddy was in a concentration camp and would Bhagavan please look after him and keep him safe. Bhagavan smiled and nodded. That was enough for all of us. We knew our daddy would be safe and my mother stopped worrying.

We three children learnt Tamil easily in the way that children do, but for Lucia it was much more difficult. The chief problem is that written Tamil is quite different from spoken Tamil… and there were no books in those days to learn spoken Tamil! So my mother spoke a combination of classical Tamil that she had learned from teachers and real rough yokel Tamil. We children would laugh and tease her. I don’t think we realized that she already spoke seven languages anyway, and we probably wouldn’t have been impressed even if we had known; languages come so easily to children.

One time we were all in Madras staying with our friends the Sharmas. While there, Lucia received a telegram saying that Arthur Osborne was dead – killed in the war. Her friend Mrs. Sharma at once started to try and console my mother for her loss, but Lucia rejected her comfort. “He is not dead,” she assured her friend. “If he were dead, I would know it. Anyway Bhagavan said he would take care of Arthur. He is not dead.” There then developer a most peculiar scene where Mrs. Sharma was still trying to console my mother and make her face facts, while my mother was consoling Mrs. Sharma, who thought that Lucia had lost her mind with grief. Anyway it was all settled in a couple of days when Lucia received another telegram saying words to the effect of ‘Sorry, wrong Osborne.’ Interestingly, not one of us even doubted for a second that our father/husband was safe. Bhagavan had indicated as much.

Lucia loved to walk around the hill, Arunachala, the very sacred manifestation of Siva on earth. I think she used to go round about once a week. Once she went round praying for my father’s health, as he had been quite ill for some time. She was so absorbed in her thoughts that she walked right past the entrance to our lane. Rather than walk backwards around the hill during pradakshana, she carried on and walked round twice in a row! Another time as she walked around it came on to rain and the rain was quite a heavy downpour. Being fairly close to one of the mantapams that stand around the hill, she dashed in and sought refuge. Unfortunately, the mantapam was very old, as they are, and it leaked quite badly. In the end she squeezed into the small shrine built for the deity at the back and settled down to wait out the rain. Some villagers came in after her as they too needed to get out of the wet. My mother usually wore white saris and when she moved a bit in her niche there was immediate panic and people called out ‘pissasu, pissasu’, meaning ‘ghost, ghost.’ The best part was when several people came to our house next day and told my mother to be careful when she walked round the hill as there was a ghost lurking in the mantapam and it might attack her.

As the oldest of the three Osborne children I should have had some inkling of the incredible hardship my mother had to contend with, but I must admit that I didn’t have a clue! Lucia somehow made it so that our lives were free and fun and we ran wild all over the countryside. I don’t remember ever feeling poor or deprived. She also managed to save a bit of money and buy some land, which was admittedly very cheap, on which she built a little house for us all after my father came back from camp. She once told me that the whole house Orly cost Rs.5,000. My mother never threw anything away. Ever. She found a use for bits of rusted metal, bits of broken tins… you name it. One time she broke her leg and was completely bed bound. I took advantage of this and attacked the old storeroom. I got rid of heaps of broken, rusty springs and utterly dead electric stoves… in fact we ended up with a huge pile of scrap. I threw all this stuff out into the garden and told Unnamalai to get rid of it. When I came back a few months later the first thing I saw in the garden was the same pile of junk. “Why?” I demanded. “I told you to throw all this rubbish out.”

It was explained to me quite clearly that when Amma got better and started wal king again, she would definitely want to know what had happened to her pile of junk and no one was prepared to face her anger by telling her that it was chucked out. She would have kept it there forever if I hadn’t collected it by hand and disposed of it myself.

Unnamalai, incidentally came to see my mother when she was about 16 and a leper. My mother had a reputation as a homeopathic doctor and Unnamalai was hoping for a cure. Actually there was an excellent Leprosy Hospital not far from us and my mother sent her there. She was completely cured and stayed with us from then on until she retired in her 80s. She and my mother were quite a team!!! My mother gave her hell and Unnamalai gave it right back.

My mother turned saving into an art form, and my childhood memories definitely contain piles of unbelievable junk stuck in unlikely places. An old yellow plastic frisbee became our salad bowl, and other unlikely containers served as equally unlikely bowls or dishes, which all appeared on our table as she constantly entertained visitors. Lucia was irrepressibly welcoming. Nearly everyone who came to the ashram spent some time in our house before going on to find their own place. My mother felt that she was lucky and it was through Bhagavan’s grace that she could stay here near him, so she freely offered hospitality to anyone whom she felt needed it.

My father’s health had been pretty much wrecked by being interned and more or less starved for the duration of the war. My mother studied homoeopathy in order to care for him herself, which she did for the rest of his life. She saw to his comfort and his wellbeing and every facet of his life. She directed his diet and made him a home he could be comfortable in. It was a tiny house but we loved it; but on the subject of diet it seems to me through the window of memory that my father’s regime mainly consisted of removing from his menu etery single thing that he enjoyed – coffee, broad beans, oranges, etc. I used to sneak him bits and pieces that he enjoyed when my mother wasn’t looking.

My father had a difficult time finding a job after he came home and there were worrying times. But with Bhagavan’s help we managed. Then Arthur founded the ashram magazine, The Mountain Path, and he edited it until his death in 1970. Just before he died his last words to his wife, my mother Lucia, were, “Thank you.” After my father’s death Lucia edited the magazine until Viswanathan came along to take it over. No mean feat for a Polish woman.

My parents were only in their 60s when my father died, although he had become an old man due to his travails during the war. Lucia’s health also started to deteriorate and she began to spend more time in England where she had relatives and the climate was kinder. She probably would have found a welcoming home in any country around the world with people who had once stayed with us in Tiruvannamalai and who continued to correspond with her for the rest of her life. Towards the end, she needed open heart surgery, but she was never actually well again. She died in London on the 2nd December 1987. Before she left us she had time to finish the first draft of a book encapsulating her beliefs. Much of it was later Publisher in The Mountain Path.

I was with her at the end and after her cremation her ashes were placed in my suitcase in preparation for a trip to India. For three days and nights she nagged me from beyond the grave saying, “I want to go home, take me home.” I remember sitting up in bed one night and saying to her: “Look, you are dead and you don’t need sleep, I am alive and you have to let me sleep. I promise I will take you home.” At last when she was buried next to my father in Tiruvannamalai, then she found peace.

Lucia Osborne was a courageous woman who bore all the vicissitudes of life with infiniti trust in Bhagavan. Although she was a tough and at times extremely contentious woman, she was also extraordinarily kind and generous. She acquired a great deal of wisdom and many people loved and respected her. This carries over until today, when I often meet her admirers, people who loved and cherished her then and who continue to do so to this day.

Kitty Osborne
(This article was inspired by Krzysztof Stec)


[1] I have always preferred the spelling ‘Maharishi’ rather than ‘Maharshi’ because that is how the word is pronounced in Tamil.

 

[2] I much prefer the spelling ‘sadt’ to the usual ‘sad’ as it closer to the Sanskrit sound and less likely to be mistakenly pronounced like an unhappy guru.


Listy:

Ludwik Sternbach (1910-1981)

Artykuł z: „Życie Warszawy” środa 7 czerwca 2006 r.

Fragmenty z tego artykułu autor opublikował również w: Artykuł z: GW, 22-23.04.2006

autor: Marek Tomiczek

Zdjęcia ze strony poświęconej rodowi Sternbachów (Submitted by Marie Zielinska, Joseph Hersch Sternbach’s great granddaughter and the granddaughter of Leon)

 


Ludwik Sternach (1910-1981)

Alb_Sternbach_JosHersh

Joseph Hersh Sternbach (1841-1937), bankier, syn Osias Sternbacha i Feige Rachal Kupferberg, dziadek Ludwika

Ludwik Sternbach zmarł dwadzieścia pięć lat temu, w 1981 roku. Jego nietypowy życiorys zasługuje na przypomnienie co najmniej z kilku powodów. Wszystko zaczęto się w Krakowie, w końcu lat dwudziestych. Trzech młodych ludzi rozpoczęło wtedy studia prawnicze na tamtejszym uniwersytecie. Byli nimi: Alfred Abrahamer, Ludwik Sternbach i Henryk Trammer. Wszyscy trzej wywodzili się z zasymilowanych w Galicji rodzin. Dwóch z nich (Sternbach i Trammer) wybrało kariery naukowe, a trzeci (Abrahamer) handlową.

Alb_Sternbach_LeonInscript

Leon Sternbach (1864-1940), najstarszy syn Joseph’a Sternbach’a, prof. filozofii UJ

Ludwik Sternbach urodził się właśnie w Krakowie, 12 grudnia 1910 roku. O pocho­dzeniu rodziny, z której wywodził się niewiele wiadomo. W swoich zbiorach książkowych posiadam niewielkie, kieszonkowe wydanie zatytułowane: „Zasady pisowni polskiej ze słowniczkiem – według uchwał Akademji Umiejętności w Krakowie z dn. 8 stycznia 1918 roku” („ułożył” Henryk Galie, Wydawnictwo M. Arcta w Warszawie, 1920). We wstępie (Część I. „Zasady pisowni”) tej unikalnej dzisiaj publikacji mowa jest o uchwale Wydziału. Filologicznego Akademii Umiejętności dotyczącej ujednolicenia pisowni i o związanej z nią naradzie (miała miejsce 5 stycznia 1918 roku) fachowców z różnych dyscyplin, m.in. rzeczoznawców, jak i członków Wydziału Filologicznego AU, wśród których wymieniony został Leon Sternbach. To niewątpliwie owe filologiczne pierwiastki zapewne kogoś z rodziny (być może ojca)[1] zadecydowały o wyborze drogi życiowej przez młodego Ludwika.

Po ukończeniu studiów i uzyskaniu stopnia doktora praw Uniwersytetu Jagiellońskiego rozpoczął praktykę adwokacką. Kontynuował jednak naukę, ale już w „rodzinnej”, czyli lingwistycznej specjalności; habilitację na wydziale filozofii w zakresie studiów hinduistycznych uzyskał na uniwersytecie lwowskim. Bezpośrednio przed wybuchem wojny (1938-1939) został asystentem przy seminarium filologii indyjskiej macierzystej, czyli krakowskiej uczelni, a następnie (1939-1940) docentem habilitowanym (profesorem) hinduistyki na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie (w 1938 roku przedstawił na posiedzeniu Polskiej Akademii Umiejętności pracę na temat prawa spadkowego w dawnych Indiach). Dalsze, szczegółowe losy Ludwika Sternbacha podczas wojny nie są znane, ale wiadomo, że w latach 1941-1946 był w Bombaju (w 1941 roku opublikował w tym mieście pracę o archaicznych, hinduskich terakotach) zastępcą cenzora w wydziale cenzury cywilnej, co podaje w swoim biogramie z lat 70. XX wieku.

Alb_Sternbach_Michael

Michael Abraham Sternbach (1870-1940) drugi syn Joseph’a, farmaceuta osiadły we Włoszech w mieście Abacja (obecnie Opatija, Chorwacja)

Od 1947 roku aż do 1970 pracował w Nowym Jorku jako zastępca dyrektora do spraw badań Wydziału Opieki Organizacji Narodów Zjednoczonych. Cały czas kontynuował jednak działalność naukową w wąskiej specjalności badań nad sanskrytem. Po zakończeniu misji w Narodach Zjednoczonych przeniósł się na stałe do Francji. Zamieszkał w Paryżu, gdzie wynajmował mieszkania w 17. okręgu miasta (w XIX wieku ówczesny mer, baron Haussmann podzielił gwiaździście stolicę nad Sekwaną na dwadzieścia arrondissements, czyli okręgów – w Polsce mylonych często z dzielnicami), ostatnie przy rue Leon Cogniet (nr 6). Prawie do końca życia mieszkał z matką, która zmarła niedługo przed nim i, jak twierdził: „nie pozwoliła mi ożenić się”.

Alb_Sternbach_Ed&wife

Edward (Eliakim) Sternbach (1874-1943) z żoną: Flora Amster (?-1979), trzeci syn Joseph’a i ojciec Ludwika

W Paryżu Ludwik Sternbach został wykładowcą (professeur associe w latach 1971-72 i 1972-73) prestiżowej College de France (uczelnia wyższa założona w 1530 roku przez Franciszka l; profesura C. de F. nie jest uwarunkowana posiadaniem stopni i tytułów naukowych, których nie otrzymują też słuchacze). Zakres opracowań naukowych prof. Sternbacha w dziedzinie badań nad sanskrytem jest imponujący (Jego publikacje z tej dziedziny ukazywały się zarówno w Indiach, jak i w innych krajach) – wystarczy powiedzieć, że jest m.in. autorem ośmiotomowego opracowania: wielkiej antologii maksym i poezji pisanej w sanskrycie – zostawmy jednak fachowcom rozważania na ten temat.

Spośród trzech wymienionych akademickich kolegów szczególnie bliskie więzi łączyły dwóch z nich – Ludwika Sternbacha i Henryka Trammera (profesora prawa międzynarodowego Uniwersytetu Warszawskiego; zmarł w latach 70′. XX wieku). Obaj byli wielkimi smakoszami. Według opowieści żony Henryka, Ireny Trammer (z domu Rosenkranz – „Gazeta Stołeczna” z 20 X 2005 r.) w trakcie rzadkich, służbowych pobytów jej męża we Francji panowie profesorowie odbywali każdorazowo turę po co najmniej kilku ekskluzywnych restauracjach, oczywiście w celu zaspokojenia swoich wysublimowanych, kulinarnych upodobań.

Alb_Sternbach_Ed&son

Ludwik Sternbach z ojcem

Dofinansowanie ze strony prof. Sternbacha umożliwiło Irenie Trammer remont późno odzyskanej części przedwojennego mieszkania spółdzielczego (!) w domu przy ul. Dantyszka, na warszawskiej Ochocie. W końcowym okresie życia schorowany (cierpiał m.in. na cukrzycę) Profesor nie lubił pozostawać sam, zwłaszcza podczas podróży (np. w jedną z nich – do Indii, zabrał Ancę Trammer, synową Henryka, żonę Jego starszego syna, Jerzyka).

Alb_Sternbach_Ludwig

Ludwig Sternbach

Profesor Ludwik Sternbach zmarł wiosną 1981 roku w paryskiej taksówce. Formalności pogrzebowych dopełnił Alfred Abrahamer (w czasie wojny zaopatrzeniowiec polskiej armii we Francji, gdzie pozostał – handlowa) sznurem konopnym; dwukrotnie żonaty). Swój dość duży majątek (miał szczęście do operacji giełdowych) prof. Sternbach zapisał państwu indyjskiemu z przeznaczeniem na badania nad sanskrytem. Innym beneficjantem spadku po Nim została rodzina Tramrnerów (m.in. młodszy syn Henryka, Janek mógł w ten sposób nabyć na Powiślu mieszkanie). Po Ludwiku Sternbachu pozostało sporo pamiątek osobistych. W posiadaniu piszącego niniejsze słowa znajdują się m.in. dwa składane (jeden „turystyczny”, drugi do gry w brydża) stoły – we Francji, czy też dwa kinkiety – w Polsce. Spodnie smokingowe Profesora przerobiła uzdolniona manualnie paryska znajoma na elegancką spódnicę z lampasami.

Ludwik Sternbach2W mżący, wiosenny poranek 1982 roku udaliśmy się z Jankiem Trammerem do podparyskiego przedmieścia Pantin, aby zamówić profesorowi Sternbachowi nagrobek. Lokalny „marbier” (we Francji specjalistę od nagrobków określa się w ten sposób); Elie Banhamou, właściciel jedynego w tym miejscu maison israelite był bardzo zdziwiony, gdy oświadczyliśmy mu, że nagrobek ma nie zawierać jakich­kolwiek odniesień religijnych (zgodnie z wolą zmarłego). Gwoli wyjaśnienia: cmentarze publiczne we Francji są wielowyznaniowe – na Cimetiere de Pantin zarezerwowano dla Izraelitów siedemnaście (plus cztery małe aneksy przy murze) kwater. Grób Profesora mieści się w „neutralnej” 68 kwaterze – na Święto Zmarłych 1982 roku udaliśmy się do Pantin grupą znajomych, aby „odwiedzić” Profesora, ujrzeliśmy zapalone świeczki i znicze jedynie na grobach izraelickich, co świadczyłoby o tym, że ta judeochrześcijańska tradycja ma wspólne, bardzo odległe korzenie.

Profesora Sternbacha poznałem w końcu lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia w warszawskim mieszkaniu Ireny Trammer. Od Niej też dowiedziałem się o Jego śmierci. Gdy wiosną 1982 roku znalazłem się w Paryżu, wyleciało mi z głowy Jego nazwisko, ale dzięki wspomnianemu słowniczkowi języka polskiego odnalazłem mieszkanie, w którym mieszkał, i w którym przebywał wówczas Janek Trammer.

Na zdjęciu (otrzymałem je, oprawione w elegancką ramkę, od Ireny Trammer) figuru­je postać o łagodnym uśmiechu, wyrażającym przychylność wobec świata i ludzi. Takim Go zapamiętałem. Aha!, byłbym zapomniał: syn Janka Trammera nosi imię Ludwik…

Marek Tomiczek


[1] Profesor Leon Sternbach (1864-1940) był stryjem Ludwika, jego ojcem był trzeci syn Joseph’a Hersh’a Edward (Eliakim) (1874-1943). Opis rodziny Sternbahów ze zdjęciami: http://kehilalinks.jewishgen.org/drohobycz/people/peoplealbum_sternbach.asp (Submitted by Marie Zielinska) (przypis: Andrzej Babkiewicz)

Jadwiga Ineza Makowiecka z Paszkowiczów (1886-1988)

Biogramy zaczerpnięte z: Jadwiga Makowiecka, Spragnieni księżyca. Orędzia króla Aśoki. Wiersze z kręgu kultury indyjskiej, Miniatura 2014, s. 160


Jadwiga Ineza z Paszkowiczów Makowiecka – Wspomnienie

Jadwiga Makowiecka2

Jadwiga Makowiecka (Warszawa, 1957 r.)

Paszkowicze pieczętowali się herbem Groty. Uchwytną pamięcią tradycja rodzinna sięga jedynie przełomu XVIII/XIX -wieku, według ustnego przekazu dwaj Paszkowicze, Apolinary i Baltazar, mieli być odznaczeni orderem Virtuti Militari za walki w okresie napoleońskim. Czy mieli rodzinną substancję, nic mi nie wiadomo. Jeśli ją mieli, to wygląda, że w połowie XIX w. rodzina, wzorem wielu innych polskich rodzin, od wieków ziemiańskich, weszła w krąg inteligencji żyjącej z pracy umysłowej. Ojciec Jadwigi, Adam, był wybitnym inżynierem kolejnictwa. Wykształcony w paryskiej Ecole Centrale, doszedł do wysokich stanowisk w tej dziedzinie. Kierował budową jednej z pierwszych linii kolejowych, na terenie byłej tzw. Kongresówki, tj. Kolei Iwangorodzko-Dąbrowskiej, z Dęblina do Dąbrowy w Zagłębiu Dąbrowskim. Miejscem urodzenia Jadwigi był Młodocin, niedaleko Radomia. Urodziła się, zgodnie z wpisem w paszporcie, w 1886 r. Cale swe długie życie czulą się młoda i osiągnąwszy wiek średni ukrywała z wzrastającą z latami starannością datę swego urodzenia. Wpis w paszporcie tłuma­czyła przeróbką – wielce pożytecznym formalnym postarzeniem się w warunkach okupacji niemieckiej w II wojnie światowej. Zawsze irytowało ją mierzenie wieku ludzkiego latami. Uważała za nonsens mierzenie wieku człowieka liczbą obrotów jakiejś planety dookoła jakiejś gwiazdy na niebie. Była najstarszym dzieckiem Adama Paszkowicza i Bronisławy ze Śmitkowskich h. Prawdzie.

Kariera Adama Paszkowicza zawiodła go, koleją rzeczy i już na stałe, na teren Rosji właściwej – na lata do Charkowa i w końcu do Petersburga, gdzie został wicepre­zesem zarządu jednej z wielkich rosyjskich sieci kolejowych. Wspominam jego losy, żeby podkreślić fakt, że Jadwiga całą swą wczesną młodość, a więc najbardziej formatywny okres ludzkiego rozwoju, spędziła poza krajem rodzinnym, a jednak jej polszczy­zna była nieskazitelna, piękna i bogata, łatwo widoczna w jej poezji i w słowie wstępnym do książek przez nią wydanych. Było to zarówno wynikiem jej uderzającej zdolności do języków, jak i starannego wychowania w domu.

Jej dom rodzinny w tym okresie można określić jako dostatni. W Petersburgu rodzina zajmowała piękne mieszkanie o szesnastu pokojach. Dlaczego szesnastu? Dzie­ci nie były psute. Dom był zdyscyplinowany. W tym obszernym mieszkaniu Jadwiga dzieliła jeden pokój wspólnie ze swoją młodszą siostrą Adą, podobnie jak wspólny pokój mieli jej dwaj bracia, Bronisław i Adam junior. Ale dalsze pokoje były zajęte nie tylko przez niezbędną w owych czasach służbę domową, ale i przez nauczycieli języków dla dzieci: Polaka, szwaczkę Niemkę, bonę Francuzkę i guwernantkę Szkotkę (nb. „czym skorupka za młodu nasiąknie…” Jadwiga do końca życia nie pozbyła się akcentu szkoc­kiego w swojej angielszczyźnie! Np. ‚moor’ ‚wrzosowisko’ wymawiała: muir). Nauczy­cielom tym nie wolno było, pod groźbą natychmiastowego oddalenia, rozmawiać z dziećmi inaczej niż w ich własnym języku. Nie dziw, że każde z dzieci w wieku nastu lat mówiło płynnie pięcioma językami, włącznie z rosyjskim nabywanym w szkole. Jadwiga, jak i jej siostra Ada, uczęszczały w Petersburgu do szkoły księżnej Oboleńskiej, którą obie opuściły jako złote medalistki. Ada w latach trzydziestych, do wybuchu wojny, była etatową tłumaczką w czterech obcych językach w Ministerstwie Przemysłu i Handlu w Warszawie. Dzieci nie miały czasu na nudę. Pod czujnym okiem surowej matki grały biegle na pianinie. Jadwiga wspominała przyjęty owacyjnie koncert forte­pianowy Nr 2 Rachmaninowa, odegrany z Adą na dwa fortepiany na uroczystości zakończenia roku szkolnego.

Jadwiga żyła w owym czasie w zbytku, którego już nigdy potem nie miała zaznać. Na zimowe sporty wyjeżdżało się do Finlandii, na letnie wakacje – na Krym, oczywiście pociągiem. Ze względu na wysokie stanowisko ojca w rosyjskim kolejnic­twie, rodzina wyruszała z Petersburga w długą podróż na południe w wagonie salo­nowym. Było miejsce i na fanaberie. Ponieważ matka Jadwigi miała niechęć do podróżowania nocą, maszynista przed wyruszeniem w drogę z Petersburga dostawał instrukcję zatrzymania pociągu przed zmrokiem na najbliższej stosownej stacji i odczepienia „salonki”, którą przetaczano na boczny tor. O świcie pierwszy ranny kurier na trasie zatrzymywał się, by zabrać salonkę w dalszą drogę. I tak dalej, noc po nocy, aż do Krymu.

Jadwiga wyrosła na dorodną, smukłą szatynkę. Strzelistość jej figury sprawiała wrażenie, że była wyższa niż w istocie (172 cm). Wszechstronnie utalentowana, dobrze tańczyła (wspominała poloneza na Balu Polskim w Petersburgu, tańczonego w pierw­szej parze z Władysławem Raczkiewiczem, późniejszym prezydentem RP), zdradzała zdolności malarskie, ale przede wszystkim talent do języków, których biegłość miała wytknąć drogę jej życia. Opanowanie i utrzymanie tylu obcych języków było możliwe dzięki jej niezwykłej pamięci. Chłonny umysł Jadwigi nie tracił z biegiem czasu nic z nabytej wiedzy.

Adam Paszkowicz senior we wczesnych łatach XX wieku zaczął niedomagać i tracić kontakt z otaczającym światem. Konsultowani przez żonę lekarze określili chorobę jako ‚melancholie’ i doradzali jako kurację wyjazd z ponurego Petersburga na słońce i atrakcje południa. Jadwiga, świeżo upieczona maturzystka, towarzyszyła ro­dzicom do Włoch. Po sześciomiesięcznym pobycie, wobec stale pogarszającego się stanu pacjenta, cała trójka powróciła do Petersburga, gdzie ojciec po niewielu latach życie zakończył (dzisiaj lekarze pewnie zdiagnozowaliby to jako chorobę Alzheimera). Po śmierci ojca Jadwiga podjęła studia sinologiczne w sławnym Instytucie Wschodnim w Petersburgu (wśród jego profesorów byli wielcy polscy językoznawcy Teodor Korsz i Jan Baudouin de Courtenay). Studia jej zostały przerwane zamążpójściem i nigdy już do nich nie wróciła, ani nie miała kontaktu z językiem chińskim. Ale sześćdziesiąt łat później, usłyszawszy na wykładzie w londyńskiej School of Oriental and African Studies, że etymologia jednego z omawianych słów sanskrytu jest nieznana, zwróciła uwagę wykładowcy, ilustrując to na tablicy charakterami, że słowo o podobnym zna­czeniu i niemal identycznym brzmieniu istnieje w języku chińskim. Zdarzenie to dobrze ilustruje świetną pamięć Jadwigi.

Jadwiga była osoba religijną. Jej religijność nie była obrzędowa, lecz filozoficzna. Była ekumenistką w szerokim tego słowa znaczeniu. Doświadczyła, jak wierzyła, nie­raz, po gorącej modlitwie, wstawiennictwa Matki Boskiej, ale również, w swym przeko­naniu, opieki tajemniczego ducha himalajskiego, Mahatmy Kuthumi. Przyjaźniła się z teologami, jak ks. Jan Zieja (nb. raz, po powrocie z rekolekcji prowadzonych przez niego w czasie wojny w warszawskim kościele karmelitów, spisała je z pamięci i zanio­sła tekst do ks. Ziei z sugestią wydania ich drukiem. Ks. Jan był zaskoczony jej, jak sądził, znajomością stenografii. Jadwiga odrzekła, że jej nie zna. „Ależ to, ksiądz Zieja na to, słowo w słowo moje przemówienie!”). Ale z drugiej strony, Jadwiga chętnie prze­bywała w kręgu teozofów i z szacunkiem wyrażała się o kontrowersyjnej postaci Heleny Bławackiej.

Jadwiga posiadała zdolności metapsychiczne. Nieraz upraszano ją, by wzięła udział w seansach spirytystycznych jako medium. Zawsze odmawiała. Ale przytoczę dwa przykłady jej zdolności widzenia rzeczy poza kręgiem ludzkich zmysłów i umysłu. Pierwszy, w 1917 r., zdarzył się w pociągu zbliżającym się do Kijowa, ówcześnie pod niemiecką okupacją. Pociąg zatrzymał się na jakiś czas pod miastem, pewnie w oczeki­waniu na sygnał drogowy. To zatrzymanie trwało długo, co Jadwigę zaczęło najpierw irytować, później dziwnie niepokoić. Widząc przechodzącego korytarzem oficera nie­mieckiego, zagadnęła go o przyczynę postoju i zaczęła nalegać, niemal krzykiem, że pociąg musi, musi natychmiast, ruszyć z tego miejsca. To wkrótce nastąpiło, ale po kilku minutach nastąpił wybuch olbrzymich zapasów dynamitu, zmagazynowanych przez armię niemiecką w składnicach kolejowych, obok miejsca uprzedniego postoju pociągu Jadwigi. Ów znany w historii wybuch zniszczył część całego przedmieścia Kijowa, a ogromne straty materiału wojennego spowodowały natychmiastowe docho­dzenie niemieckich władz okupacyjnych, podejrzewających sabotaż. Jeden z oficerów w pociągu przypomniał sobie kobietę, nalegającą gwałtownie tuż przed wybuchem na natychmiastowy odjazd pociągu z miejsca postoju. Jadwigę znaleziono i poddano przesłuchaniu. Nie zaprzeczała słów użytych, ale nie potrafiła wytłumaczyć przyczyny ich wypowiedzenia i w końcu ją wypuszczono (w latach późniejszych utrzymywała, że ostrzeżenie wyszło od owego tajemniczego Mahatmy Kuthumi). Inny przykład dotyczy drobiazgu: Jadwiga jechała wraz z mężem nocnym pociągiem z Warszawy do Wilna. W pewnym momencie wydało się jej, że drzwi do przedziału zwolna odsuwają się i widzi rękę zdejmującą z wieszaka płaszcz męża. Krzyknęła „Stasiu, Stasiu! Złodziej kradnie twój płaszcz!”. Mąż, wyrwany ze snu, rzucił się do drzwi, lecz znalazł je za­mknięte, a płaszcz wiszący spokojnie na miejscu. Z wyrzutem zwrócił się do żony: „Jadziu, Jadziu! Zawsze ta sama twoja bujna wyobraźnia! Śpij spokojnie i nie zmyślaj historii! Do rana daleko”. Gdy dojechali do Wilna, płaszcza na wieszaku nie było…

Na przełomie XIX i XX wieku wśród Polaków w Rosji przyjął się zwyczaj wysyła­nia dzieci na czasowy pobyt lub studia, „za granicę”, w szczególności do bardzo polskie­go Krakowa. Wysłana tam Jadwiga została przyjęta na tamtejszą Akademię Sztuk Pięknych, gdzie zwróciła na swe zdolności malarskie uwagę nauczycieli, którzy podjęli kroki, by umieścić ją w renomowanej w owym czasie Akademii Sztuk Pięknych w Monachium. Życzliwi projektodawcy nie liczyli się jednak z postawa jej surowej matki. Zawiadomiona przez uszczęśliwioną Jadwigę o projekcie, wezwała ją natych­miast do powrotu do domu. „Wolę – upomniała ją – byś została dobrą żoną i matką, niż najlepszą malarką na świecie”. Trzeba było wracać do Petersburga…

Owe sielskie-anielskie czasy skończyły się wraz ze śmiercią Adama Paszkowicza seniora, która podcięła rodzinę finansowo. Trzeba było opuścić wielkie mieszkanie i myśleć o zarabianiu na życie. Jadwiga miała oczywiście gotowy zawód jako tłumacz i nauczyciel wielu języków. Jednym z jej uczniów był attache wojskowy ambasady amerykańskiej w Petersburgu, Francis Riggs, który chciał poznać język rosyjski. Jadwiga miała wtedy okazję prostowania przyjętych przez dyplomację amerykańską pojęć o Rosji, jak również informowania swego ucznia o kwestii polskiej. Riggs zapewniał ją, że raporty o przeprowadzanych z nią rozmowach przekazuje do Departamentu Stanu. Jeśli tak, to mogłyby one tylko pomóc akcji Paderewskiego w jego rozmowach o kwestii polskiej z prezydentem Wilsonem. Jadwiga po pięćdziesięciu latach pamiętała oczywi­ście adres Riggsa w Ameryce. Gdy na jej prośbę napisałem do niego, dostałem odpo­wiedź od jego dawnego doradcy prawnego, że Riggs został zamordowany przez bandy­tów, a może terrorystów, jako przedstawiciel dyplomatyczny USA w Portoryko.

Stanisław i Jadwiga Makowieccy z dziećmi2

Stanisław i Jadwiga Malcowieccy z dziećmi (KobylniM n. Noroczą, 1923 r.)

W1914 r. Jadwiga poznaje Stanisława Makowieckiego, z litewskiej linii ziemiań­skiej rodziny, który rozpoczynał studia na Wydziale Ekonomicznym Politechniki Peters­burskiej. Choć każda z zainteresowanych rodzin kręciła trochę nosem, miłość zwycięży­ła i ślub ich odbył się w przededniu wybuchu wojny światowej. W listopadzie 1915 r. przyszedł na świat ich pierwszy syn, Lech, po nim, w 1917 r., drugi syn – Zbigniew, obaj urodzeni w Petersburgu, a w końcu, już w Warszawie w 1920 r. – córka Helena.

Słuchy o dalekich Legionach Piłsudskiego, walczących o niepodległą Polskę, do­szły oczywiście polską młodzież w Petersburgu i szybko powstała tam komórka Pol­skiej Organizacji Wojskowej. Z literatury tego okresu i opowiadań przypominam sobie, że komendantem komórki petersburskiej POW był Franciszek Skąpski, jego zastępcą Stanisław Makowiecki, a członkami m. in. Juliusz Łukasiewicz (późniejszy kolejno poseł RP w Rydze, ambasador, w Moskwie i w końcu, do jesieni 1939 r., ambasador RP w Paryżu), Antoni Roman (późniejszy poseł RP w Sztokholmie i minister Przemysłu ł Handlu w Warszawie) oraz bracia Józef i Edmund Przybyszewscy. W tej konspiracji, wymagającej wielkiej dyskrecji, Jadwiga towarzyszyła mężowi, co było zapoczątko­waniem jej przyszłej pracy w cieniu męża w ważnych sprawach państwowych niepod­ległej Polski.

Rewolucja październikowa w Rosji wprowadziła chwilowy chaos w życiu zamiesz­kujących ją Polaków. Pytania: „co robić?”, „gdzie się znaleźć?”, „czy uciekać spod rewo­lucji na stałe do Polski?” nurtowały Polonię. Z ogniska rewolucji w Petersburgu Jadwiga z rodziną przejechała do Kotlarki, posiadłości na Ukrainie Wacława Śliwińskiego, jej ojczyma. Wkrótce potem znalazła się w Mińsku litewskim, w domu należącym do rodziny matki męża – Brodowskich z Chocichowa. W końcu, w połowie 1918 roku, Jadwiga z rodziną przyjechała, jak się okazało na blisko czterdzieści lat, do Warszawy.

Jadwiga Makowiecka z dziećmi2

Jadwiga Makowiecka z dziećmi (Warszawa, 1931 r.)

Polska szykowała się do niepodległości. Terenem okupacji niemieckiej rządziła Rada Regencyjna, powstawały pierwsze zręby administracji kraju. Polska, pozbawiona od stulecia własnej kadry administracyjnej wyższego stopnia, miała w tej klasie bardzo nielicznych fachowców. W tych warunkach może nie dziwić, że Stanisław Makowiecki, świeżo upieczony 27-letni ekonomista z wykształcenia, zostaje z punktu skierowany na wysokie stanowiska w administracji kraju, najpierw pod rządami Regencji, a w parę miesięcy później, po 11 listopada 1918 r., pod rządami odrodzonej Rzeczypospolitej. Dostaje zadanie zorganizowania z pomocą doradców angielskich (Young and Holding) polskiego banku emisyjnego i przygotowania polskiej waluty w miejsce chwilowo krą­żącej marki. Makowiecki nie był lingwistą. Znał oczywiście język rosyjski i niemiecki. Otóż wtedy, w pertraktacjach wymagających najwyższego stopnia zaufania i dyskrecji, Jadwiga asystowała mężowi w rozmowach z obcokrajowcami jako tłumacz.

Nowatorka w niejednej dziedzinie życia, Jadwiga obcina, jakoby pierwsza w War­szawie, swe długie kosy. Spotkało się to z oburzeniem tradycjonalistek, z jej matką i świekrą na czele, i małego synka, Zbyszka, który zapytany, czy mama mu się teraz podoba, odrzekł: „Mama wygląda jak czarownica, ale za to żaden lew nie wskoczy do loży!” – w oczywistej aluzji do niedawnej wizyty z rodzicami w cyrku Mroczkowskich na Okólniku, z groźnymi lwami, kręcącymi się za żelaznymi kratami tuż przy lożach widowni.

Temperament Jadwigi nakazywał jej zaangażowanie się na innych polach poza obowiązkami domowymi. Była asystentką profesora Karola Adamieckiego w założo­nym przez niego Instytucie Naukowej Organizacji Pracy. Była czynna w Kole Polek. Owemu Kołu w 1925 roku powierzono zadanie przygotowania delegacji Polski na ma­jący się odbyć się w American Exposition Pałace w Waszyngtonie! Kongres Kobiet (6th Convention of the International Council of Wornen, 4 maja 1925), prezentujący dokona­nia kobiet całego świata. Trudno było znaleźć odpowiednie osoby władające językiem angielskim. Jadwiga weszła do tej delegacji jako najmłodsza; przewodniczącą, znającą jedynie język francuski, była senatorka Józefa Szebeko, trzecią delegatką była działaczka społeczna, posłanka Maria Holder-Eggerowa. Jadwigę czekała wielka przygoda. Delegacja przybyła przez Bremę do Nowego Jorku na pokładzie luksusowego amerykań­skiego transatlantyku „Prezydent Harding”, po czym przyjechała do Waszyngtonu na obrady Kongresu, na którym Jadwiga zabierała parokrotnie głos. Delegacja polska została przyjęta na audiencji u Prezydenta Stanów Zjednoczonych, Calvina Coolidge’a. (Jadwiga nie przypuszczała wtedy, że czterdzieści dwa lata później czekają przedstawie­nie jeszcze jednemu prezydentowi USA, Lyndonowi Johnsonowi). Kongresowa delegacja polska skorzystała z tej sposobności, by odwiedzić centrum Polonii amerykańskiej w Chicago, witającej z entuzjazmem przedstawicielki wolnego państwa polskiego.

W tym też czasie, w towarzystwie swego brata Adama jako kierowcy i dwojga przyjaciół, Jadwiga odbywa podróż po Europie niewidzianym już dziś na jej drogach wielkim autem marki Panhard Lavassor. Jej świetne opisy podróży drukują ówczesne warszawskie pisma kobiece: „Pani” i „Bluszcz”. W swym wielostronnym zaangażowa­niu znajduje czas, by pomagać Kołu Rodzicielskiemu w szkole kształcącej jej synów, gimnazjum Stefana Batorego w Warszawie.

W r. 1932 Jadwiga otwiera kancelarię tłumacza przysięgłego języków polskiego, angielskiego, francuskiego, niemieckiego i rosyjskiego. Szybko rosnące archiwum kan­celarii odegra wkrótce ważną rolę w działalności radiu oporu lat 1939-1945 przeciw niemieckiemu okupantowi. W1935 r. po krótkotrwałej chorobie umiera mąż Jadwigi. Krewni doradzają niezabezpieczonej finansowo Jadwidze, aby przeniosła się z ośmiopokojowego mieszkania na ul. Senatorskiej do skromniejszego. Jadwiga, choć porażona stratą ukochanego towarzysza życia, odmawia. Wychowa dzieci w warunkach, w któ­rych wzrastały Rozwija swoje biuro tłumaczeń, uzyskiwane tam zarobki pozwalają na kontynuowanie nauki przez dzieci, co było wówczas jej główną troską.

Wybuch wojny w 1939 r. przynosi nowe wyzwania[1]. Jadwigo natychmiast przystę­puje do pracy w Komitecie Obrony Przeciwlotniczej, organizuje i uczestniczy w akcjach pomocy ofiarom wojny, działa w konspiracji i walczy w Powstaniu Warszawskim. Po upadku Powstania Jadwiga ucieka z pociągu wywożącego więźniów z obozu w Pruszkowie i ukrywa się do końca wojny. Po wyzwoleniu zamieszkuje początkowo z rodziną córki w Katowicach, gdzie zostaje zatwierdzona jako tłumacz przysięgły, oraz pracuje jako inspektor spraw repatriacji i opieki nad dziećmi w Wojewódzkim Wydziale Opieki Społecznej. W budynku natrafia na sterty kartotek, ewidentnie porzuconych w popłochu ucieczki przez jakiś niemiecki urząd okupacyjny, zawierających dane perso­nalne (imię, nazwisko, data urodzenia, imiona rodziców, oraz adresy ich przeznaczenia w Niemczech) dzieci polskich, o zewnętrznych cechach „aryjskich”, które zostały odebrane przez niemiecką organizację SS-lebensborn i przekazane niemieckim rodzinom na terenie Rzeszy do adopcji. Jadwiga uzyskuje od przełożonych zlecenie wyjazdu do za­chodniej strefy Niemiec pod aliancką okupacją, celem rewindykowania porwanych dzieci, ale od miejscowego UB nie dostaje pozwolenia wyjazdu na Zachód. Niezrażona, wyprasza u kierownictwa szwajcarskiego pociągu sanitarnego, który wyrusza z Kato­wic na zachód z chorymi b. jeńcami alianckimi, przyjęcie jej, jako Szwajcarki, do perso­nelu szpitalnego. Jej znakomity akcent francuski i niemiecki umożliwia tę mistyfikację. Po bardzo pobieżnej kontroli granicznej pociąg o tak szczególnym charakterze przy­jeżdża na zachód. Na terenie zachodnich Niemiec Jadwiga, z adresami w ręku, odnajduje wiele porwanych polskich dzieci i we współpracy z alianckimi władzami okupacyjnymi (znów pomaga znajomość angielskiego i francuskiego, zwłaszcza w obliczu ignorancji władz okupacyjnych, szczególnie amerykańskich, w odniesieniu do realiów niemieckiego panowania w wojennej Europie) organizuje ich powrót do Polski – wg przekazów rodzinnych towarzyszyła dzieciom w czasie rejsu z Bremy w 1946 r,

W 1948 r. Jadwiga wraca ze Śląska do Warszawy, gdzie zostaje członkiem Towarzystwa Naukowego Organizacji i Kierownictwa, przewodniczącą sekcji naukowej Komisji Słownictwa. Prowadzi społeczną pracę świetlicową z dziećmi, Tłumaczy książki i prace dla instytucji państwowych, pisze własne prace i artykuły (Przegląd Organizacji, 1949 r.).

Już pod koniec sześćdziesiątych lat swego życia Jadwiga powraca do zaintereso­wań z lat młodzieńczych i w 1953 roku rozpoczyna na Uniwersytecie Warszawskim studia orientalistyczne pod kierunkiem profesora Eugeniusza Słuszkiewicza. Zdumiewa profesora szybkimi postępami w nauce sanskrytu, prakrytu i kolejno innych języków południowej Azji. Zostaje jego (nieetatową) asystentką i pomaga początkującym kole­gom w brnięciu przez zawiłości gramatyki i pisowni tych starych języków. Stan wypo­sażenia polskich uczelni akademickich we wczesnych powojennych latach był żałosny. W wyniku wojennej zawieruchy, pożarów i celowej akcji okupantów, znalazły się one bez pomocy naukowych, źródeł, podręczników i bibliotek. Studenci uczyli się ze skryp­tów z profesorskich wykładów. Ale Jadwiga ma w Londynie syna, Zbigniewa i po pierwszej politycznej „odwilży” w 1956 roku wyjeżdża tam celem przywiezienia do Polski materiałów naukowych z tego wielkiego centrum wiedzy orientalistycznej. Syn ułatwia jej spotkanie ze sławami School of Oriental and African Studies (SOAS) Uniwer­sytetu Londyńskiego. Po kolejnych spotkaniach i życzliwych radach profesorów Jadwi­ga decyduje się pozostać w Londynie w charakterze studentki SOAS i stopniowo przesy­łać do Polski doradzone jej materiały naukowe. Nie przypuszczała wówczas, że jej zaplanowany paroletni pobyt w Londynie przeciągnie się przez następne trzydzieści lat, do końca życia… W SOAS rzuciła się w wir pracy, zaskakując wykładowców swą wiedzą i postępami. Z tego względu, choć formalnie studentka, była członkiem nie studenckie­go ‚junior’, lecz ‚senior common room’ – dla wykładowców. W1967 r. spotyka Jadwigę niezwykłe wyróżnienie. Zostaje zaproszona (jako gość, tj. na koszt organizatorów) na Międzynarodowy Kongres Orientalistyczny na Uniwersytecie Michigan w Ann Arbor, gdzie wygłasza referat na temat interpretacji tzw. „niejasnych” fragmentów „Orędzi Asioki” – tematu jej wieloletniej pracy badawczej.

Jadwiga zmarła we wrześniu 1988 r. po 102 latach czynnego i ofiarnego życia. Jej prochy, przywiezione przez syna do kraju, zostały złożone w grobie rodzinnym na powązkowskim Cmentarzu Wojskowym. Nad grobem przemawiała przedstawicielka środowisk kombatanckich, mec. Irena Makowska, żegnał Ją z wielkim uznaniem dla Jej zasług kolega gimnazjalny synów, Andrzej Leśniewski, oraz syn Zbigniew. Na stypie, po wspomnieniach Seniorów o Zmarłej, córka Halszka odczytała przysłany ongiś Jadwidze do Londynu poświęcony jej wiersz ks. Zieji „Powiedział o Polce poeta…” i Jej poetycką na ten wiersz odpowiedź

Dorobek literacki Jadwigi obejmuje ciekawe pozycje. W1964 r. PWN w Warszawie wydaje, życzliwie przyjęte przez krytyków, „Orędzia króla Asioki” – tłumaczenie (z jej własnym obszernym komentarzem) zbioru starych (III w. p.n.e.) reguł moralnego postę­powania, zalecanych przez dobrego władcę poddanym, rytych na jego rozkaz w zapo­mnianym dziś prostym języku – prakrycie, na skatach przydrożnych i kolumnach. Z oryginałów w sanskrycie, prakrycie, pali, urdu, bengali i angielskim (Rabindranath Tagore) tłumaczy poezję, pieśni i aforyzmy indyjskie. Wiele z tych tłumaczeń zawiera wydana w 1988 r. w Londynie Mała antologia arcydzieł literatury indyjskiej. Wchodzą one również w skład niniejszej książki. W spuściźnie literackiej Jadwigi pozostają niewydane wiersze, wśród nich przejmujący cykl o powstaniu warszawskim.

Obszerny zbiór książek, podręczników, słowników, atlasów, opracowań i notatek Jadwigi został przywieziony z Londynu i przekazany Instytutowi Orientalistycznemu Uniwersytetu Warszawskiego. W miłym geście uznania wartości zbioru dyrektor Insty­tutu, profesor dr bab. Maria Krzysztof Byrski, zorganizował w roku 1997 w salach Muzeum Azji i Pacyfiku wieczór poświęcony życiu oraz dorobkowi naukowemu, literac­kiemu i społecznemu Jadwigi.

Jadwiga Makowiecka należała do najbardziej bohaterskiego od stuleci pokolenia Polaków. Pokolenia, które odważyło się w zastałej pragmatyzmem polskiej rzeczywi­stości snuć sen o wolnej ojczyźnie i sen swój realizować czynem. Jej pokolenie swym przykładem, postawą i zaangażowaniem w publicznym życiu wychowało następne pokolenie, któremu przyszło, z wiarą w niezniszczalność ojczyzny, ruszyć w 1939 r. w pole do nierównej walki w jej obronie. Była swego pokolenia przedstawicielem, współtwórcą i pięknym ornamentem.

Zbigniew Makowiecki

Londyn


Jadwiga Makowiecka – nota biograficzna

Jadwiga Ineza Makowiecka, z domu Paszkowicz, urodziła się 10.12.1886 r. w majątku rodziców Młodocin pod Radomiem; zmarła 21.09.1988 r. w Londynie; po­chowana w grobie rodzinnym w Warszawie na Powązkach Wojskowych. Rodzice: Adam Paszkowicz, wybitny inżynier kolejnictwa, i Bronisława ze Śmitkowskich, oboje pasjo­nujący się muzyką, prowadzili (w Młodocinie, potem w Petersburgu) dom otwarty dla przedstawicieli polskiej kultury i sztuki, pełen twórczych dyskusji, przesiąknięty atmos­ferą patriotyzmu. W tym duchu wychowali czwórkę dzieci, Jadwigę, Adaminę, Bronisła­wa i Adama juniora, zapewniając im staranne i wszechstronne wykształcenie. Najstar­sza Jadwiga wyniosła z domu biegłą znajomość czterech języków obcych, zamiłowanie do malarstwa i muzyki, fascynację tajemniczym światem Wschodu. Kształciła, się (matura, stadia lingwistyczne i kursy wschodoznawstwa Akademii Nauk) w Petersbur­gu oraz (polonistyka, historia sztuki) w Krakowie. W r. 1907 przetłumaczyła na język rosyjski „Historię ustroju Polski” Stanisława Kutrzeby. W latach 1913-17 pracowała jako tłumaczka i kierowała zespołem tłumaczy-specjalistów w Petersburgu.

W1914 r, Jadwiga poślubiło Stanisława Makowieckiego, młodego ekonomistę, od czasów studenckich zaangażowanego w polski ruch niepodległościowy (m.in. współzałożyciel Związku Walki Czynnej), przyszłego zastępcę komendanta POW na Petersburg (Piotrogród) w latach 1915-16, i wraz z mężem uczestniczyła w konspiracyjnej działal­ności niepodległościowej. Po powrocie do Polski (XI 1917) mąż czynnie, włącza się w życie publiczne i obejmuje wysokie stanowiska państwowe, najpierw w resorcie skarbu (m.in. w 1922 uzyskuje korzystne dla Polski klauzule finansowe w polsko-niemieckich rokowaniach o przejęcie Górnego Śląska, uczestniczy w przygotowaniu reformy walutowej Grabskiego), a po 1930 r. – w dziedzinie ustawodawstwo społeczne­go[2]. Jadwiga jako znakomity i zaufany tłumacz uczestniczy w poufnych spotkaniach międzynarodowych, będąc też powiernicą i doradczynią męża w sprawach zawodo­wych. Od 1922 r. sama podejmuje pracę, m.in. jako tłumacz i sekretarz sekcji w Instytu­cie Naukowej Organizacji[3], tłumaczy patenty, oferty itp. dla Państwowych Wytwórni Uzbrojenia. Uczestniczy w działalności społecznej. Jako najmłodsza członkini trzyoso­bowej delegacji polskiej (z senatorką Józefą Szebeko) bierze udział w promującym ak­tywność zawodową kobiet kongresie (6th Convention of the International Council of Women) w Waszyngtonie (4-14 maja 1925). Publikuje w pismach kobiecych „Bluszcz” i „Pani”. Zostaje tłumaczem przysięgłym języków: polskiego, angielskiego, francuskie­go, niemieckiego i rosyjskiego[4] oraz biegłym ds. językowych, naukowych i technicz­nych przy Sądzie Okręgowym w Warszawie i otwiera kancelarię tłumacza przysięgłego. Pozwala jej to na dalsze utrzymywanie rodziny po śmierci męża (1935) i wykształcenie trojga dzieci. Jej obaj synowie uczestniczą w II wojnie światowej. Starszy, Lech, przedzie­ra się do Francji, gdzie wstępuje do wojska, z którym później przedostaje się do Anglii. Kończy szkołę podchorążych i po ukończeniu studiów rozpoczętych w AGH uzyskuje dyplom inżyniera górnika. Po wojnie przez wiele lat pracuje jako geofizyk dla ONZ. Młodszy, Zbigniew, walczy m.in. pod Kockiem. Wzięty do niewoli trafia do oflagu, a stamtąd – do armii gen. Mączka i pozostaje w Anglii. Córka, Helena Ostyk-Narbutt, zostaje tłumaczem przysięgłym.

Natychmiast po wybuchu wojny Makowiecka przystępuje do pracy w Komitecie Obrony Przeciwlotniczej, organizuje akcje pomocy ofiarom wojny i czynnie w nich uczestniczy. Zaprzysiężona (30.09.1939) pod ps.. „Pomian” (inne pseudonimy: Wierna, Ineza, Barbara) w Zbrojnym Wyzwoleniu (pod komendą płk. Andrzeja Petrykowskiego „Tarnowy”)[5], zostaje członkinią Komendy Głównej ZW. W końcu 1939 r. na bazie przedwojennych organizacji kobiecych (ROW i PWK) oraz zarejestrowanej w czasie oku­pacji organizacji OPL Makowiecka organizuje związaną z ZW konspiracyjną Pomoc­niczą Służbę Kobiet i staje na czele jej Zarządu Głównego[6]. PSK opiekowała się rodzi­nami poległych żołnierzy i partyzantów, więźniami i ich rodzinami, organizowała i szkoliła pod względem wojskowym i sanitarnym oddziały kobiece. Mając swe komór­ki w RGO, PCK i komitetach blokowych PSK rozszerzyła przez zarządy terenowe swą działalność na cały kraj. Przydatność organizacji i jej programu uwidoczniła się zwłasz­cza w dniach Powstania Warszawskiego, kiedy PSK dała Powstaniu wykwalifikowane sanitariuszki, łączniczki, służby pomocnicze i wyłoniła spośród swoich szeregów żeń­skie oddziały bojowe.

Na cele działalności konspiracyjnej ZW Makowiecka oddaje swe duże mieszkanie (Senatorska 32m. 9/10) z trzema (!) niezależnymi wejściami[7][8]. Ukrywają się w nim osoby zagrożone przez okupanta, w tym wielu Żydów, odbywają się spotkania konspi­racyjne na wysokim szczeblu, szkolą się „piątki” konspiracyjne. Niezwykły ruch w mieszkaniu usprawiedliwia tablica oficjalnie zarejestrowanego w nim biura; począt­kowo Biura Poszukiwań Zaginionych prowadzonego przez jej brata Adama (wywiezio­nego później do Auschwitz a potem do Mauthausen), a po jego zamknięciu przez władze okupacyjne – reaktywowanej kancelarii Biura Tłumacza Przysięgłego. W działalności biurowej początkowo pomagała jej córka. Osoby zatrudnione (często fikcyjnie) w obu biurach dostają dokumenty uprawniające do otrzymania oryginalnych kennkart. Biuro staje się ważną komórką legalizacyjną ZW, dostarczającą osobom ukrywającym się dowody zatrudnienia i fałszywe dokumenty osobiste o wszelkich cechach oryginału (np. oficjalne tłumaczenia dokumentów innych nieżyjących już osób)[9].

Poza działalnością oficjalną Biuro Poszukiwań organizuje stałe przerzuty na tere­ny wschodnie – w charakterze „konwojentów” – młodych mężczyzn poszukiwanych przez okupanta, głównie oficerów I Pułku Szwoleżerów. Podobną akcję przerzutów na tereny Litwy, Łotwy i Norwegii Makowiecka prowadzi później jako „tłumaczka general­na” oficjalnie zarejestrowanej firmy Biuro Budowlane Plichal w Warszawie[10], które pozorując działalność dla organizacji TODT jest (1942-1944) ośrodkiem konspiracyjnej działalności ZW, mającej na celu ułatwianie poruszania się po terenie kraju osobom wskazanym przez organizacje polskie, wyrabianie dokumentów osobistych i ułatwia­nie wyjazdu za granicę osobom wskazanym przez władze podziemne oraz ratowanie osób aresztowanych przez Gestapo. Dzięki znakomitej znajomości języka i sposobu myślenia Niemców Makowiecka obmyśla i realizuje akcję wysyłania bezpośrednio do Kancelarii Rzeszy w Berlinie w imieniu rodzin więźniów, zwłaszcza Oświęcimia, oficjal­nych, zwięzłych, lecz bogato i logicznie dokumentowanych wniosków (nie podań!) o zwolnienie uwięzionych. W kilku przypadkach działanie to okazało się stateczne. Fakt, że za działalność tę i za działalność legalizacyjną Makowiecka nigdy nie przyjmo­wała opłat, stał się później przyczyną podejrzeń władz okupacyjnych (wielka liczba „gratisów”) i dekonspiracji jej działalności. Wszystkie te akcje uratowały wiele zagrożo­nych osób, w tym dużą liczbę osób narodowości żydowskiej ocalałych z pogromów (1941) na kresach południowych i kierowanych do Warszawy. Wielu z uratowanych oddało potem bezcenne usługi w konspiracji.

Dla ZW Makowiecka tłumaczy wykradane systematycznie z hitlerowskiego Biura Dystryktu Warszawskiego (Pałac Brűhla) tajne dokumenty, m.in. raporty do władz Rzeszy. W rota 1943 uczestniczy z ramienia ZW w spotkaniach we Lwowie z oficerami z dowództwa stacjonujących tam wojsk węgierskich kompilującymi przeciw Niem­com. W trakcie negocjacji Węgrzy zgodzili się przekazać polskiemu ruchowi oporu trzy wagony broni i amunicji[11]. Po rozszyfrowaniu przez Niemców jej działalności i opieczętowaniu mieszkania (15-16.11.1943) unika aresztowania, ukrywa się i działa pod przybranym nazwiskiem Wanda Bronikowska.

Po połączeniu się (listopad 1943) kilkunastu organizacji konspiracyjnych w orga­nizację wojskową Korpus Bezpieczeństwa z Komendantem Głównym płk. „Tarnowa”, por. „Pomian” jako komendantka PSK wchodzi w skład Komendy Głównej KB i obejmu­je funkcję Szefa ds. Kobiet[12]. Zostaje również Sekretarzem Generalnym Rady Obrony Narodu, reprezentacji politycznej polskich demokratów, mającej realizować testament polityczny gen. Sikorskiego[13]. Por. „Pomian” kieruje przygotowaniami PSK do ogólno­narodowego powstania. Zostaje komendantką wyłonionego z PSK Żeńskiego Korpusu Bezpieczeństwa przemianowanego później na Żeńskie Kadry Bojowe, popularne „Żabki”. Reprezentuje KG KB w rozmowach (30-31.07.1944) z przedstawicielem Delegatury Rzą­du na Kraj, gdzie przedstawia stanowisko KB o niecelowości przedwczesnego wybuchu powstania.

Termin wybuchu Powstania zaskakuje KB. Kpt. „Pomian” obejmuje komendę domu (ul. Widok 19), w którym właśnie odbywa się odprawa służb PSK, i organizuje jego obronę przed atakami Niemców z położonego na wprost hotelu wojskowego, bierze do niewoli dwa patrole niemieckie, organizuje system sygnalizacji i kierowania mchami powstańców aż do likwidacji (3.08) niemieckiego punktu oporu. Komenda PSK przenosi się na ul. Złotą, W miarę rozwoju walk komendantka rozszerza działalność ŻKB – dalsze szkolenie i uzupełnianie kobiecych kadr w batalionach, organizacja łączności m.in. Poczty Polowej Nr. 9, służb sanitarnych, kuchni, pralni, cerowni, szwalni, łaźni, magazynów, transportu żywności, leków i amunicji, transportu rannych pod ostrza­łem, nocne strażnice przy barykadach itp. – na wszystkie walczące formacje powstań­cze: AK, KB, AL, PAL i inne. Organizuje też wszechstronną pomoc dla ludności cywilnej, zwłaszcza matek z dziećmi. Dwa oddziały bojowe ŻKB walczą na Starówce i w Śródmie­ściu. Skład etatowy ŻKB wynosi! 90 kobiet o określonych funkcjach i szarżach. Liczeb­ność ŻKB była płynna; w okresach szczytu sięgała kilku tysięcy ochotniczek spośród ludności cywilnej, zewidencjonowanych i zaopatrzonych w opaski kontrolne z napisem ŻKB[14]. Po upadku Powstania Makowiecka, już w randze majora, trafia do obozu pruszkowskiego. W trakcie wywózki na południe kraju ucieka z pociągu na stacji w Radomsku i ukrywa się u rodziny w Przedborzu aż do przejścia frontu.

Po wyzwoleniu Makowiecka wraz z rodziną córki zamieszkuje w Katowicach (w tym czasie tamtędy pieszo razem z innymi uwolnionymi wracał z Mauthausen do Warszawy jej brat Adam, jednak odnaleźli się dopiero później). Makowiecka zostaje (1945) tłumaczem przysięgłym przy Sądzie Okręgowym i inspektorką ds. repatriacji i opieki nad dziećmi w Wojewódzkim Wydziale Opięła Społecznej w Katowicach. Odnaj­duje dokumenty dotyczące germanizacji przez organizację SS-Lebensborn polskich dzieci (zmienione nazwiska, miejsca i daty urodzenia), uczestniczy w akcji ich poszukiwania[15][16] (w 1946 wyjeżdża do okupowanych Niemiec) i rewindykacji, przyczyniając się walnie do odzyskania dla Polski pewnej liczby dzieci. Obecnie znamy personalia pięcior­ga z nich[17].

W r. 1948 Makowiecka wraca do Warszawy, zostaje członkiem Towarzystwa Naukowego Organizacji i Kierownictwa, członkiem Komisji Słownictwa, przewodni­czącą sekcji naukowej. Prowadzi pracę społeczną (świetlicową) z dziećmi. Tłumaczy książki i prace dla instytucji państwowych, pisze własne prace i artykuły (Przegląd Organizacji, 1949). Powracając do zainteresowań z lat młodzieńczych rozpoczyna (1953) studia indologiczne na Uniwersytecie Warszawskim pod kierunkiem prof. E. Słuszkiewicza. Rozpoczyna prace przekładowe z sanskrytu i uczy sanskrytu studentów niższych lat[18]. Po zaliczeniu czterech lat studiów wyjeżdża (1957) do Londynu, gdzie po wojnie zamieszkał jej syn i gdzie za namową luminarzy Szkoły Orientalistyki Uniwersytetu Londyńskiego podejmuje dalsze studia (uzyskuje absolutorium) i badania indologiczne. Wydaje nowatorskie tłumaczenie[19], a potem uczestniczy w międzynarodowym kon­gresie orientalistycznym, gdzie zaskakuje świat naukowy swoją odkrywczą interpre­tacją niejasnych fragmentów tekstów orędzi skalnych króla Asioki z III wieku p.n.e.[20]. Tłumaczy poezję i aforyzmy indyjskie z różnych okresów historycznych. Ostatnia książka jej autorstwa[21] (pierwsza wersja niniejszego wydania) ukazała się już pośmiertnie.

Jej pogrzeb na warszawskich Powązkach Wojskowych (22.10.1988) stał się manife­stacją pamięci Zmarłej. W spuściźnie literackiej Jadwigi Makowieckiej pozostają niewydane wiersze, w tym cykl „Powstanie 1944”.

Jerzy Ostyk-Narbutt


Uzupełnienie bibliografii

Pozostałe prace i przekłady:

  1. Kutrzeba, Ocherk istorii gosudarstvennogo i obshchestvennogo stroia Polszi, wyd. A. S. Suvorin, 1907, stron 231; przedruk: 2002 r.
  2. Makowiecka, Z poezji Rabindrnatha Tagore, „Przegląd Orientalistyczny”. 1957, nr l, str.405 (wprowadzenie i przekłady z okazji wystawy „Rabindranath Tagore a Polska zorganizowanej w Delhi)
  3. Ja. Staviskij B. (Staviskiy B.): Bibliography of Soviet works in which questions connected with the history of the Kushans are discussed. In: Papers on the datę of Kaniska (Conference od the datę of Kaniska, London, 20-22 April, 1960). Wyd, A.L. Basham. (Australian National University Centre of Oriental Stadies, Oriental Monograph Series, 4). Leiden 1968, pp. 394-403 (przekład: J. Makowiecka)
  4. Rabindranath Tagore: O, Indii Ziemio, Matko… „Gazeta Niedzielna” 1989, str. l (przekład: J. Makowiecka)

Recenzje prac J. Makowieckiej:

Karp, Orędzia króla Asioki, „Przegląd Orientalistyczny” 1967,66. nr 2-2, str. 174.

E. Cybulska, Recenzja Małej antologii literatury indyjskiej, „Tydzień”, 1989,48, str.ll.

Wujek, Recenzja Małej antologii literatury indyjskiej, „ Orzeł Biały”, 1989,1442, str. 40-41.

Inne:

Makowiecka, Z dobrej gliny. Wspomnienie o Jadwidze Makowiecldej, „Zorza” 4 (1651) 1989, str. 14-15.

Mroziewicz, Dziennikarz w globalnej wiosce, WSiP, 2004. Str. 36.

Krzyżowski, Legendy króla Asioki, Indo-Polish Cultural Coramittee/Indyjsko-Polskie Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju Kultury, Warszawa 2005.

Sosnowski, Rabindranath Tagore, osoba i znaczenie, Polskie Bractwo Kawalerów Gutenberga, Warszawa 2007.

Wywiad Karoliny Żłobeckiej ze Zbigniewem Makowieckim w ramach projektu „Żołnierze 1. Dywizji Pancernej gen. Mączka” (25.10/26,10.2011), Archiwum Historii Mówionej, AHM_2522

(http://www.audiohistoria.pl/web/index.php/swiadkowie/osoba/ id/4857).


[1] Informacje o działalności Jadwigi w czasie okupacji podaje zamieszczona na dalszych stronach nota biograficzna.

[2] „Makowiecki Stanisław”, Polski Słownik Biograficzny t. 19, str. 227 (1974).

[3] Louis Dembitz Brandeis, Naukowa organizacja a koleje żelazne, tłumaczyła Jadwiga Makowiecka, Izba Przemysłowo-Handlowa, Warszawa, 1929,122 ss.

[4] Dziennik Urzędowy, Ministerstwo Sprawiedliwości, 1931, str. 382.

[5] http://pl.wikipedia.org/wiki/Zbrojne_Wyzwolenie

[6] Tadeusz Bednarczyk, Rys historyczny Organizacji Wojskowej Kadry Bezpieczeń­stwa – Armii Krajowej OW-KB-AKsikorszczycy w ruchu oporu, wrzesień 1939 r. do stycznia 1945 r. Żydzi polscy dzisiaj, dodatek uzupełniający do książki pt. Życie codzien­ne warszawskiego getta, Wyd. Ojczyzna, Warszawa 1997, str. 54.

[7] Władysław Bartoszewski, Zofia Lewinówna, The Samaritans: heroes ofthe holocaust, Twayne Publishers, 1970, str. 145.

[8] Chaya Lazar, The jewish military organization (Z.Z.W.) in the Warsaw Ghetto Uprising: 50 years to the Uprising, Museum of the Combatants and Partisans, 1993, str. 51.

[9] Tadeusz Bednarczyk, Życie codzienne warszawskiego getta, Wyd. Ojczyzna, War­szawa 1995i str. 189.

[10] Czesław Korwin PiotrowsM, Opis działalności konspiracyjnej pod szyldem firmy Plichal w Warszawie w latach 1942-1944 (dla gen. Tadeusza Pełczyńskiego w Londynie), 1970 (rękopis w posiadaniu autora).

[11] Agnes Godó, Magyar-lengyel kapcsolatok a masodik vilaghaboruban (Stosunki węgiersko-polskie w czasie II wojny światowej), Zrinyi Katonai Kiadó, Budapest, 1976, str. 185.

[12] Tadeusz Bednarczyk, Walka i pomoc, Iskry, Warszawa 1968, str. 23.

[13] Archiwum ruchu robotniczego, Książka i Wiedza, Warszawa 1975. Tom 2. str. 156.

[14] Piotr Rozwadowski, Wojsko Powstania Warszawskiego: struktury, dowodzenie, skład osobowy, możliwości bojowe. Warszawskie Termopile 1944, Dom Wydawniczy „Bellona”, Fundacja „Warszawa Walczy 1939-1945”, 2006, str. 23.

[15] R. Hrabar, Z. Tokarz, J.E. Wilczur, Czas niewoli – czas śmierci, Wyd. PA Interpress, Warszawa 1979.

[16] Roman Hrabar. Janczarowie dwudziestego wieku, Wyd. Śląsk, 1983, str. 110.

[17] J.E. Wilczur, w: Nasze powroty, Konwersatorium, Fundacja Moje Wojenne Dzie­ciństwo, Warszawa 2005, str. 9, http://www.mojewojennedzietinstwo.pl/pdf/sympo-zjuiii_5.pdf.

[18]Indie w Warszawie: tom upamiętniający 50-lecie powojennej historii indologii na Uniwersytecie Waiszawsldm (2003/2004)”, Danuta Stasik i Anna Trynkowska (red.), Dom Wydawniczy Elipsa, 2006, str. 24.

[19] Orędzia króla Asioki, tłumaczyła J. Makowiecka, PWN, Warszawa 1964, ss. 56.

[20] J.I. Makowiecka, Account of a Linguistic and Semantic Study of the Edicts of Aśoka, w Proc. 27th International Congress of Onentalists, Ann Arbor Michigan, 13-19 Aug. 1967, D. Sinor, ed” Otto Harrassowitz, Wiesbaden 1971, str. 342-344.

[21] J. Makowiecka, Mata antologia arcydzieł literatury indyjskiej, Katolicki Ośrodek Wydawniczy Veritas, Tom 102 serii Czerwonej Biblioteki Polskiej, Londyn 1988, ss. 160.

Eugeniusz Nowosielski (?-1971)

Pośmiertny artykuł o Eugeniuszu Nowosielskim zamieszczona w: Wiadomości (Londyn), 25.07.1971 r. Wraz z artykułem ukazał się przekład dwóch bajek: Wskrzesiciele lwa i Gołąb własnym ofiarnikiem oraz kilka słów z przedmowy (artykuł w postaci skanu)


Perły sanskrytu w szufladzie emigranta

Eugeniusz Nowosielski2

Eugeniusz Nowosielski

W grudniu ub. r. zmarł nagle w Montrealu major Eugeniusz Nowosielski. Głęboko religijny, skromny i nie udzielający się, był na ogół mało znany miejscowej polonii.

Dopiero śmierć odsłoniła pełny obraz jego życia. Przede wszystkim dwu tego życia zasadniczych nurtów. Pierwszy, to służba Polsce z typowym przebiegiem dla ludzi jego pokolenia. Legionista-ochotnik z Podlasia w r. 1914, ranny pod Łowczówkiem, później oficer zawodowy polskiej armii, emigrant po ostatniej wojnie robotnik fizyczny na uchodźctwie w Anglii, osiadł od półtora roku w Kanadzie.

Drugi nurt, to nieustanna żarliwość ducha w poszukiwaniu głębszych wartości poza kręgiem powszedniego bytu: poezja, świat Wschodu, wiedza i kultura Indii. Na tym podłożu nagły wybuch sił twórczych po przeszło sześćdziesięciu latach życia. Wiersze okolicznościowe, anegdoty, wspomnienia, krotochwile, bajki. Dużo bajek, dla dzieci i dla starszych, swoich i obcych.

Eugeniusz Nowosielski z żoną Zofią i synem Darkiem2

Eugeniusz Nowosielski z żoną Zofią i synem Darkiem

Z kolei – olśnienie mądrością i swoistym urokiem hinduskich legend i przypowieści. Sięgnął do tłumaczeń, a czując ich niedoskonałość, rzucił się z młodzieńczym zapałem do studium sanskrytu. Opanowawszy sanskryt ze zdumiewającą szybkością i gruntownością, rozkoszował się czerpaniem wprost u źródła. Szuflady i półki emigranckiego pokoju zapełniły się zwojami polskich przekładów eposów i bajek hinduskich. Tłumaczył i parafrazował poezję Somadevy, bajki i przysłowia według Hitopadesy i liczne mity i legendy, dbając zawsze o formę literacką i zachowanie oryginalnego piękna.

Prof. Stefan Stasiak, wybitny polski orientalista i autorytet w sprawach sanskrytu (zmarły w Londynie w r. 1962) uważał przekłady Nowosielskiego za znakomite, podkreślając ich – jak mówił do p. Jadwigi Makowieckiej, poetki i tłumaczki utworów sanskryckich – „żywy, płynny, lekki styl, swobodę i łatwość w doborze wyrazów, co sprawia wrażenie raczej własnego utworu, niż tłumaczenia, i autentyczną polskość poszczególnych odpowiedników i budowy zdań”.

Opus magnum stawić miał pełne tłumaczenie z oryginału Pańczatantry, sławnego zbioru pięciu traktatów fabularno-dydaktycznych, mających służyć w przygotowaniu synów królewskich do sztuki rządzenia. Zachęcony przez rodzinę i przyjaciół, autor przygotował do druku ten przekład (520 stron maszynopisu) i miał go przedstawić wraz z swym komentarzem i parafrazami, na kongresie naukowców polsko-amerykańskich w Nowym Jorku w kwietniu b.r. Miało to być zarazem spełnienie wieloletniego marzenia. Niestety chwili tej już nie doczekał.

Pozostawił rodzinę o wzorowych tradycjach polskich, żonę (będącą również oficerem WP), miłośniczkę historii, oddaną pamięci i dziełu męża, dwóch synów, profesorów-biologów i dziewięcioro wnuków.

Tadeusz Brzeziński


Eugeniusz Nowosielski - artykuł

Eugeniusz Nowosielski - artykuł2

Maurycy Frydman (1901-1976)

maurice_frydmanMaurycy Frydman lub Swami Bharatananda (także: Maurice Frydman, Frydman-Mor, ur. 1901 w Warszawie, zm. 9 marca 1976 w Indiach), polski Żyd, następnie wyznawca hinduizmu; inżynier i działacz społeczny, uczestniczył w ruchu na rzecz niepodległości Indii, współtwórca Biblioteki Polsko-Indyjskiej, wraz z Wandą Dynowską w 1944.

Urodzony w rodzinie polskich Żydów o nazwisku Friedman. Przyjechał do Indii w drugiej połowie lat 30. XX w. wraz z grupą żydowskich emigrantów z Polski.

Odniósł sukces jako dyrektor elektrowni w Bangalore. Zafascynowany filozofią hinduizmu, przyjął tę religię i w końcu stał się sannjasinem (wyrzeczonym). Wraz z Gandhim i radżą Aundh przygotował tekst „Deklaracji Listopadowej”, która w latach 1938-39 uczyniła z monarchii Aundh republikę.

Frydman był uczniem Gandhiego i mieszkał w jego aśramie, gdzie udoskonalił konstrukcję kołowrotka do przędzenia, używanego przez Gandhiego i jego naśladowców w ramach walki z angielskim monopolem na tkaniny.

Frydman był również bliskim współpracownikiem Nehru, a jego mistrzami duchowymi byli Ramana Mahariszi i Krishnamurti. Był też długoletnim przyjacielem Nisargadatta Maharadża, (guru nurtu Adwajta), który uznawał Frydmana za „oświeconą duszę”. Nisargadatta towarzyszył Frydmanowi w jego ostatnich chwilach.

maurice-frydman3

Maurycy Frydman – trzeci na lewo od Ramany Maharishiego

Frydman przetłumaczył na język angielski i opublikował w 1973 nagrane rozmowy z Nisargadattą Maharadżem w książce pt. I Am That.

Frydman pomógł Wandzie Dynowskiej w założeniu (w 1944) i prowadzeniu Biblioteki Polsko-Indyjskiej, serii wydawniczej propagującej wzajemną wymianę kulturalną między Polską i Indiami, w tym tłumaczenia najważniejszych hinduskich dzieł filozoficzno-religijnych oraz publikowanie w Indiach tłumaczeń dzieł największych polskich poetów.

Podczas II wojny światowej Frydman zaangażował się w przesiedlanie z Syberii polskich sierot, które władze ZSRR wywiozły tam w latach 1939-41 z anektowanych polskich Kresów Wschodnich. Te sieroty były przenoszone z Syberii przez Iran (z armią gen. Andersa) do Indii, Kenii i Nowej Zelandii.

Po 1959 Frydman wraz z Dynowską pomagał uchodźcom tybetańskim w Indiach, organizując szkolnictwo i zaplecze socjalne.


Bibliografia:

Allen, Charles; Dwivedi, Sharada. Lives of the Indian Princes. London: Century Publishing (1984). ISBN 0 7126 0910 5.

Alter, Joseph S. Gandhi’s Body. University of Pennsylvania Press, 2000. ISBN 978-0-8122-3556-2.

Ballhatchet, Kenneth, and David D. Taylor. Changing South Asia. Published for the Centre of South Asian Studies in the School of Oriental & African Studies, University of London, by Asian Research Service, 1984.

Frydman, Maurice. Gandhiji, His Life and Work. Bombay: Karnatak Publishing House, 1944.

Frydman, Maurice. I Am That, Talks with Sri Nisargadatta Maharaj. Chetana Publishing, Bombay, 1973. ISBN 0-89386-022-0.

Gandhi, Mahatma. The Collected Works of Mahatma Gandhi „A Discussion with Maurice Frydman”, s. 320.

Pant, Apa. An Unusual Raja: Mahatma Gandhi and the Aundh Experiment. Sangam Books, 1989. ISBN 978-0-86131-752-3.

Rothermund, Indira. The Aundh Experiment: A Gandhian Grass-roots Democracy. Somaiya, 1983. ISBN 978-0-8364-1194-2.

Źródło tekstu: Wikipedia
Źródło zdjęć: Advaita.se

Maurice Bloomfield (1855-1928)

Maurice_BloomfieldMaurice Bloomfield (ur. 23 lutego 1855 w Bielsku, zm. 12 czerwca 1928 w San Francisco) – amerykański językoznawca, indolog i znawca sanskrytu austro-żydowskiego pochodzenia.

Urodził się w Bielsku (dziś Bielsko-Biała) na Śląsku Austriackim jako Moritz Blumenfeld. W wieku dwunastu lat wraz z rodziną wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, zamieszkując w Chicago, gdzie potem zmienił brzmienie imienia i nazwiska na angielskie. Studiował na uniwersytetach Furman, Yale (sanskryt pod kierunkiem znanego lingwisty W. D. Whitneya) i Johna Hopkinsa. Na tą ostatnią uczelnię powrócił w 1881 r. jako profesor nadzwyczajny po dwuletnim pobycie w Berlinie i Lipsku. Aż do śmierci wykładał tam filologię sanskrycką i językoznawstwo porównawcze.

Część prac Bloomfielda opublikowanych w „American Journal of Philology” jest poświęconych językoznawstwu porównawczemu, jak np. asymilacji i adaptacji w pokrewnych klasach wyrazów, ale najbardziej znany jest on z tłumaczenia i intepretacji tekstów wedyjskich. Przetłumaczył hymny Atharwawedy dla Świętych ksiąg Wschodu Maxa Müllera (1897), przygotował rozdział Atharwaweda i Gopatha Brahmana do Podstaw filologii i archeologii indo-aryjskiej Buhlera-Kielhorna (1899), opracował analizę Kausika-Sutra (1890), a w 1905 r. opublikował studium mitologii porównawczej Cerber, pies Hadesa. W 1907 r. powstało jego najbardziej monumentalne dzieło Konkordancja wedyjska – alfabetyczny spis słów i zwrotów występujących w świętych księgach hinduizmu. Dalsze jego ważne prace to: Religia Wed: starożytna religia Indii (1908) oraz Życie i historia zbawcy Dźiny, Parśwy (1916). Pracował również nad analizą Rygwedy.

Był bratem pianistki Fannie Bloomfield-Zeisler i wujem językoznawcy Leonarda Bloomfielda. W 1885 r. poślubił Rosę Zeisler, z którą miał dwoje dzieci. Zmarł w 1928 r. w San Francisco na atak serca.


Bibliografia:

– A. W. Stratton & A.H. Ewing: In Memoriam. Biaographical Sketch. W: Studies in honor of Maurice Bloomfield. New Haven: Yale University Press, 1928.

– Franklin Edgerton. Maurice Bloomfield, 1855–1928. „Journal of the American Oriental Society”. 1928 (48), s. 193–199, 1928.

Dzieła Maricego Bloomfielda i pozycje o autorze: Internet Archive

źródło: Wikipedia

Andrzej Ługowski (1938-2006)

Opublikowano w: Studia Indologiczne tom 10 (2003), Instytut Orientalistyczny UW, Warszawa 2003 – Tom artykułów ofiarowanych Andrzejowi Ługowskiemu przez grono Jego uczniów i współpracowników z okazji 65 urodzin.


Andrzej Ługowski urodził się 26 stycznia 1938 r. w Warszawie. Po ukończeniu szkoły średniej w 1955 r. rozpoczął studia w Katedrze Filologii Indyjskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Po roku przerwał studia orientalistyczne w Warszawie i przeniósł się do Poznania na germanistykę (1956). Wkrótce jednak powrócił do Warszawy i kontynuował studia indologiczne, które ukończył w 1961 r. Pracę magisterską pt. „Niektóre aspekty stylu nominalnego w sanskrycie”, napisaną pod kierunkiem prof. dr hab. Eugeniusza Słuszkiewicza (1901–1981), obronił w czerwcu 1962 r. W listopadzie 1961 r. rozpoczął pracę w Polskiej Agencji Prasowej na stanowisku bibliografa-dokumentalisty (do końca 1964 r.). Od stycznia 1965 do sierpnia 1968 r. był doktorantem w Katedrze Filologii Indyjskiej. Pod kierunkiem prof. Słuszkieiwcza przygotowywał rozprawę dotyczącą zagadnień językoznawstwa staroindyjskiego pt. „Zdanie nominalne w Rygwedzie”.

Od października 1968 r. nieprzerwanie pracuje w Zakładzie Filologii Indyjskiej (od 1997 przemianowanym na Zakład Azji Południowej), najpierw jako starszy asystent, potem wykładowca i starszy wykładowca. W okresie 1978–1985 pełnił obowiązki dokumentalisty w Instytucie Orientalistycznym UW. Nagradzany kilkakrotnie nagrodami Rektora, w 2002 r. otrzymał Medal Komisji Edukacji Narodowej.

Specjalnością naukową Andrzeja Ługowskiego jest językoznawstwo staroindyjskie – wedyjskie i sanskryckie. Rozległe zainteresowania językowe A. Ługowskiego nie ograniczają się do języków indyjskich, ale obejmują także gramatykę porównawczą języków indoeuropejskich oraz języków germańskich. Dzięki zdobytej wiedzy w tej dziedzinie stał się on czołowym polskim sanskrytologiem i językoznawcą.

Przez trzydzieści pięć lat pracy w Instytucie Orientalistycznym prowadził zajęcia – wykłady i ćwiczenia – z gramatyki opisowej sanskrytu i lekturę tekstów sanskryckich. Ponadto prowadził zajęcia specjalistyczne, głównie z zakresu literatury, mitologii i religii wedyjskiej, teorii literatury sanskryckiej i inne. Zajęcia te stanowią podstawę studium nad klasyczną kulturą Indii i w tej dziedzinie Andrzej Ługowski okazał się znakomitym nauczycielem całych pokoleń indologów. Wielka erudycja, rozległe oczytanie w tekstach indyjskich, w połączeniu z doświadczeniem dydaktycznym sprawiły, że Andrzej Ługowski jest uznanym w Polsce autorytetem w zakresie sanskrytologii i filologii indyjskiej.

Grono Jego uczniów i współpracowników ofiarowuje Andrzejowi Ługowskiemu niniejszy tom artykułów z okazji 65 urodzin.

Marek Mejor


Andrzej Ługowski – nauczyciel

Już prawie pół wieku minęło od momentu, gdy Andrzej Ługowski przekroczył próg Uniwersytetu Warszawskiego świeżo immatrykulowany student. Nie był to zresztą jego pierwszy kontakt z naszą Uczelnią. Dopiero po jakimś czasie się dowiedziałem, że jeszcze jako uczeń gimnazjum zaglądał do Uniwersytetu po to, żeby się uczyć chińskiego. Pamiętam jedne z pierwszych zajęć z sanskrytu, którego nas uczył Profesor Eugeniusz Słuszkiewicz.  Było już dość chłodno. Siedzieliśmy w paltach, bo w piecach napalono ledwo ledwo. Blade późnojesienne słońce zaglądało przez okno, a myśmy się dowiedzieli, że je dno z imion słońca po sanskrycku brzmi arka.

Okazało się, że nasz nowy Kolega Andrzej już znał to słowo, bo i sanskryt nie był dla Niego czymś zupełnie nowym. Wśród tej niewielkiej grupki studentów był On bodaj jedyną osobą, której decyzja o studiowaniu indologii wynikała przede wszystkim z fascynacji językiem. W Jego wypadku był to wyraz niejako ideowej indoeuropejskości. Zafascynowany tą rodziną językową, na niej się skoncentrował ze szkodą dla chińszczyzny, z którą flirtu nie kontynuował już z pierwotną intensywnością. Zresztą i w tych zainteresowaniach czas jakiś jeszcze języki germańskie walczyły w nim o lepsze z sanskrytem, co znalazło wyraz w epizodzie poznańskim, gdy próbował studiować na tamtejszej germanistyce. Ostatecznie jednak zwyciężył sanskryt i bardzo szybko się okazało, że to właśnie Andrzej stał się głównym partnerem Profesora na zajęciach z tego języka.

To On ‘dręczył’ Profesora niezliczoną ilością pytań dotyczących najczęściej indoeuropejskiej etymologii rozmaitych wyrazów. Te pytania były nam nad wyraz na rękę wtedy, gdy nie mieliśmy przygotowanej na zajęcia wystarczającej ilości tekstu. Profesor bowiem przystępował do obszernego wyjaśniania problemu i tak potrafiło minąć nawet pół godziny. Już wtedy Andrzej poruszał się z imponującą nam, Jego koleżankom i kolegom, swobodą w dziedzinie języków indoeuropejskich, odwołując się do języków celtyckich, niemieckiego, islandzkiego, języków skandynawskich, języków romańskich, litewskiego, języków słowiańskich czy – last but not least – greki i łaciny. Żartowałem sobie wtedy z niego, że słowniki różnych języków zmienia jak rękawiczki, za nic mając wierność monolingwisty. Ten urodzony językoznawca, uważający język – jakby w duchu Janowej Apokalipsy – za najważniejsze znamię rzeczywistości, znalazł w hindusach starożytnych z ich bezgranicznym szacunkiem dla języka właśnie, czy może trafniej byłoby powiedzieć – dla Mowy (Vāc), swych duchowych pobratymców.

Andrzej Ługowski, syn lekarza, który zginął w Katyniu i polonistki, długoletniej pracownicy Biblioteki Narodowej, wyniósł z solidnego, warszawskiego domu inteligenckiego jednoznaczny system wartości, który mu dobrze służył i służy tak w czasach peerelowskiego zacierania granic między tym, co przyzwoite i tym, co niegodne, jak i w dzisiejszej postpeerelowskiej nijakości. Zdecydowane lekceważenie formalnej kariery akademickiej i ‘niepiśmienność’, którą wszyscy mu mamy za złe, sprawiła, że wzorem starożytnych hindusów, swoją olbrzymią wiedzę przekazuje przede wszystkim ustnie, w czasie zajęć ze studentami i w czasie rozmów z kolegami. Nauczycielem jest surowym i wymagającym, przede wszystkim od siebie, a dopiero potem od studentów. Jak bardzo to studenci doceniają, okazało się, gdy w pierwszej ankiecie przeprowadzonej wśród studentów Instytutu Orientalistycznego otrzymał od swych indologicznych wychowanków najwyższą ocenę ze wszystkich nauczycieli Zakładu Azji Południowej. Kiedyś, gdy byłem kierownikiem ówczesnego Zakładu Indologii, zapytano mnie o opinię o Andrzeju Ługowskim. Odpowiedziałem bez chwili wahania: jest jednym z najlepszych nauczycieli sanskrytu w Europie! I tak jest do dziś! Niełatwo wskazać osobę równie jak Andrzej Ługowski godną medalu Komisji Edukacji Narodowej – odznaczenia, które odebrał niedawno w Sali Złotej Uniwersytetu Warszawskiego. Andrzej Ługowski dał się również poznać jako doskonały tłumacz hymnów wedyjskich i można mu mieć jedynie za złe, że nie przetłumaczył ich więcej. W nadziei, że posłucha skargi zawiedzionego czytelnika i zadośćuczyni tym oczekiwaniom, przytaczam bardzo dawno już opublikowany w Więzi [9/1975] dobrowróżbny hymn z Atharwawedy [III 30] zatytułowany „Modlitwa o zgodę”:

Niech jednomyślność pośród was utwierdzę,

Przyjaźń i zgodę, miłujcie się wzajem!

Jak krowa cielę miłuje zrodzone,

Niechaj posłuszny będzie syn rodzicom,

Zaś białogłowa miodopłynne, miłe

Swemu mężowi niechaj prawi słowa!

Niechaj brat brata wrogością nie darzy,

Ni siostra siostrę wespół urodzoną.

Zgodni ze sobą, jednej myśli, serca

Darzcie się wzajem uprzejmymi słowy.

Taką modlitwę na zgodę dla ludzi

Wznoszę w tym domu – przez nią to bogowie

Ni się rozchodzą, ni ze sobą swarzą.

Starszym posłuszni, jedność zachowujcie

Wspólnie się trudząc, zgodą zespoleni.

Przyjdźcie rozważni miło rozmawiając.

Jednomyślnymi niechże was uczynię!

Wspólne niech będzie jadło i napitek!

Niech do wspólnego was jarzma zaprzęgnę!

Jak koła szprychy piastę otaczają,

Tak zespoleni wokół ognia stańcie!

Zaklęciem zgody wszystkich was jednoczę

I myślą wspólną wszystkich was połączę!

Nieśmiertelności jak bogowie strzeżcie!

Rano i wieczór niech wam szczęście sprzyja!

I Tobie także, Drogi Przyjacielu!

Maria Krzysztof Byrski


SPIS PUBLIKACJI

Jeaninne Auboyer: Życie codzienne w dawnych Indiach. PIW, Warszawa 1968. – Przekład z języka francuskiego i opracowanie naukowe.

„Staroindyjskie wersje podania o potopie”, Euhemer 1–2 [71–72] (1969) 49–54.

„Legenda o Śunahśepie”, Euhemer 1 [75] (1970) 17–25.

„Fragmenty z Upaniszad”, Studia Filozoficzne 6 [67] (1970) 35–42. [1. Bryhad-

aranjaka-upaniszada 1.4; 2. Majtri-upaniszada 1.3.]

„Cierpienie biedaków”, w: Premczand: Pańska studnia. Czytelnik, Warszawa 1971: 64–84. – Przekład języka hindi; wspólnie z M.K. Byrskim.

[Rec.:] R. Rocher: La théorie de voix de verbe dans l’école pâṇinéenne (le 14e âhnika). Bruxelles 1968. – w: Rocznik Orientalistyczny XXXIV: 2 (1971) 115–116.

[Rec.:] Doctoral dissertations on South Asia 1966–1970. An annotated bibliography concerning North America, Europe and Australia. Compiled and edited by F.J. Shulman. Ann Arbor 1971. – w: Przegląd Orientalistyczny2 [86] (1973) 164–165.

Księga pamiątkowa ku czci Eugeniusza Słuszkiewicza. PWN, Warszawa 1974. –Współredakcja: Nota biograficzna, s. 7–8; Bibliografia prac prof. Słuszkiewicza, s. 9–19 (wraz z Ewą Ługowską).

Hasła w: Encyklopedia Katolicka. Wydawnictwa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Lublin 1974, t. I, t. II.

„Hymny wedyjskie”, Więź 9 (1975) 30–38. [1. Hymn do Waruny (Rygweda, I,25 –s. 31–32; 2. Hymn do bogów: Agniego, Sawitara i Waruny (Rygweda I,24 – s. 32–34; 3. Hymn do Indry (Rygweda II,12) – s. 34–36; 4. Hymn do wszechtwórcy –Wiśwakarmana (Rygweda I,82) – s. 36–37; 5. Hymn do wszystkich bogów (Rygweda

I,164) – s. 37–38.]

„Ajtareja-upaniszada”, Studia Filozoficzne 10–11 (1976) 60–66. [„Nota od tłumacza” – s. 65–66; „Uwagi dotyczące pisowni i wymowy wyrazów indyjskich” – s. 66–67.]

Georg Bühler: Podręcznik sanskrytu . Przekład z niemieckiego B. Baranowskiego. ATK, Warszawa 1977. – Redakcja przekładu, przypisy, opracowanie słowniczka polsko-sanskryckiego (s. 287–332) oraz słownika nazw i pojęć sanskryckich (s. 337–352).

„Ideał bramina w literaturze staroindyjskiej”, Co badania filologiczne mówią o wartości. Materiały z sesji naukowej Wydziału Neofilologii, 17–21.XI.1986. Uniwersytet Warszawski 1987, t. I.

„Nasadija (Rygweda X,129)”, Jednota 5 (1988) 9.

Eliade, Mircea: Historia wierzeń religijnych . Tom I: Od epoki kamiennej do mitów eleuzyńskich. Przeł. Stanisław Tokarski. PAX, Warszawa 1988. – Andrzej Ługowski: Konsultacja naukowa rozdz. V, VIII, IX; Literatura uzupełniająca, s. 347–348.

Mały słownik klasycznej myśli indyjskiej. Opracowanie: T. Herrmann, J. Jurewicz, B.J. Koc, A. Ługowski. Semper, Warszawa 1992. – A.Ł.: opracowanie 23 haseł.

Słownik mitologii hinduskiej. Redaktor naukowy Andrzej Ługowski. Dialog, Warszawa 1994. – Andrzej Ługowski: Słowo wstępne, s. 7–11; opracowanie 57 haseł.

Dźajadewa: Pieśń o Krysznie Pasterzu. Wstępem opatrzyła Barbara Grabowska. Przełożyli Barbara Grabowska i Andrzej Ługowski. Dialog, Warszawa 1996.

Tłum. hymnów Rygwedy w: Colin Renfrew: Archeologia i język. Łamigłówka pochodzenia Indoeuropejczyków. Przekł. Elżbieta Wilczyńska i Arkadiusz Marciniak. PWN, Warszawa–Poznań 2001. – s. 229–231 (RV I.130), s. 238 (RV I.102 –początek).

 

Wanda Dynowska (1888-1971)

Urodzona 30 czerwca 1888 w Petersburgu, zmarła 20 marca 1971 w Majsurze. Pisarka, tłumaczka, działaczka społeczna, popularyzatorka teologii i filozofii hinduizmu w Polsce. Założycielka i organizatorka Biblioteki Polsko-Indyjskiej.

– córka adwokata Eustachego i Heleny z Sokołowskich. W rodowym majątku ziemskim znajdującym się koło miasteczka Lucyn, otrzymała wszechstronne wykształcenie. Opanowała język francuski, włoski, hiszpański, łotewski i rosyjski;

– studia romanistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie oraz na Uniwersytecie w Lozannie;

– 1914 – po wybuchu wojny wyjazd z matką do Jałty, odwiedziny Moskwy;

– 1919 – wyjazd do Paryża w celu uzyskania zgody na utworzenie Polskiego Towarzystwa Teozoficznego. Spotkanie z Jiddu Krishnamurtim;

– od 1921 – redaktorka Przeglądu Teozoficznego (potem Myśli Teozoficznej i Biuletynu Teozoficznego);

– 1923 – funkcja sekretarza generalnego Polskiego Towarzystwa Teozoficznego. Przekłady zachodnioeuropejskiej literatury teozoficznej;

– założenie organizacji Służebników Polskich, działających na rzecz spraw kulturalnych i społecznych. Organizacja w 1926 roku w czasie przewrotu majowego wspiera Piłsudskiego;

– 1935 – po śmierci Piłsudskiego wyjazd do Indii. Zamieszkanie w ośrodku Ramany Maharishiego. Spotkanie i współpraca z Mahatmą Gandhim. Działalność na rzecz niepodległości Indii. Zawarcie znajomości z Maurycym Frydmanem.

– przez trzy lata praca w konsulacie polskim w Bombaju;

Wanda Dynowska

– 1944 – założenie wraz z M. Frydmanem Biblioteki Polsko-Indyjskiej (Indian-Polish Library) w Madrasie. Biblioteka istniała do 1971 roku, jej celem była szeroko pojęta popularyzacja kultury, literatury, historii i religii Indii w Polsce oraz kultury, literatury i historii polskiej w Indiach;

– organizacja pomocy dla polskich uchodźców w Indiach. Publikowanie w indyjskiej prasie artykułów informacyjnych o sprawach polskich;

– przełom lat 40. i 50. – zerwanie formalnych związków z organizacjami, do których wcześniej należała, m.in. z Towarzystwem Teozoficznym;

– 1960 i 1969 – kilkumiesięczne wizyty w Polsce. Wygłaszanie odczytów i spotkania propagujące kulturę indyjską, m.in. poglądy Gandhiego, Krishnamurtiego i Śri Ramany Maharishiego. W czasie obydwu wizyt spotkała się z Karolem Wojtyłą. Podczas pierwszego spotkania ofiarowała mu wydane tomy Antologii Indyjskiej. Podczas drugiego informuje o rozpaczliwej sytuacji narodu tybetańskiego.

– 1960 – praca na rzecz dzieci tybetańskich, które uciekły do Indii po inwazji chińskiej w miejscowości Dharmaśala. Kontakt z Dalajlamą;

– 1970-1971 – choroba i zamieszkanie w rzymsko-katolickim klasztorze w Majsurze, gdzie zmarła.


Najważniejsze publikacje:

1. Paul Brunton, A Search In Secret India (Ścieżkami jogów), przekład szóstego wydania: Wanda Dynowska, Książnica-Atlas (pierwsze wydanie lata 30).

2. P. Jordana, First to Flight,  opis Kampanii wrześniowej 1939 r. i charakterystyka narodu polskiego, Biblioteka Polsko-Indyjska, (seria A-1), 1959.

– w tej serii publikowane były książki w językach angielskim, hindi i tamilskim. Przekłady dzieł polskich, m .in. wybór poezji polskiej od Kochanowskiego do współczesności;

3. Sześć tomów Antologii Indyjskiej (początkowo wydawanych jako Antologia poezji indyjskiej), pierwszy tom: Dynowska, Pielgrzymka hinduska w głąb Himalajów oraz Kaszmir, Biblioteka Polsko-Indyjska, (seria P-1) 1959.

– w antologii znalazły się tłumaczenia utworów z sanskrytu, tamilskiego, hindi, gudźarati, marathi i bengalskiego;

– pisma Gandhiego, Ramany Maharishiego, J. Krishnamurtiego, Anny Besant, Leadbeatera, Aurobindo, G.S. Arundale’a, Wiwekanandy, Claude Bragdona Joga dla Ciebie, czytelniku, P. Carusa Nauka Buddy, R. Tagore’a Sadhana, C. Dźinaradźadasy;

– osobiste prace W. Dynowskiej, np.: O przyrodzie i sztuce, Wiersze indyjskie, Czy tylko raz żyjemy na ziemi, Indie w walce o wolność, Prawo ofiary i nauka serca, Z rozmów ze sobą, Hinduska bhakti, Nieco o literaturze sanskryckiej, Podstawy hinduskiej kultury.

– od lat 60. biblioteka popularyzuje wiedzę o Tybecie i buddyzmie: dwa zbiory poezji tybetańskiej, opis pielgrzymki w głąb Himalajów i Buddyzm mahajana.

3. All for Freedom – The Warsaw Epic, praca zbiorowa, redakcja i współtworzenie: Wanda Dynowska, 1946.

4. Wanda Dynowska,Bhagavad Gita: Pieśń Pana, Swatantrapur 1947, Madras 1956, 1957, Delhi 1972.

5. Wanda Dynowska, Tirukural, Biblioteka Polsko-Indyjska, 1958.


Bibliografie i recenzje prac Wandy Dynowskiej:

1. F. Michalski, Przegląd Orientalistyczny – Recenzje nr 4, 1959, s. 423-425.

2. F. Michalski, ” Znak”-Zdarzenia-Książki-Ludzie nr 6, 1960, s. 862-864.

3. K. Drygas, Przegląd Humanistyczny nr 1, 1963, s. 174-175.

4. T. Gerlach, Przegląd Orientalistyczny nr 4, 1971, s. 433-434.

5. Rocznik Literacki 1971, s. 628-629.

6. J. Czachowska, Słownik współczesnych pisarzy polskich, Warszawa 1977, t. I, s. 229-232.

(lista opracowana przez Wojciecha Sady, zamieszczona na stronie http://www.jkrishnamurti.republika.pl/rozne.dynowska.bio.htm)


Prace o Wandzie Dynowskiej:

1. L. Porębski, „Indie Polsce”, Współczesność 1-15 listopada 1958.

2. S. Garztecki, „Wanda Dynowska – polska literatka w Indii” (rozmowa z Dynowską), 7 Dni 16 października 1960.

3. T. Pobożniak, „Gandhi a Polska”, Przegląd Orientalistyczny nr 4, 1969.

4. A. Boniecki, „Gandhi, aszramy i Tybetańczycy” (wywiad z Dynowską), Tygodnik Powszechny 26 października 1969.

5. A. Boniecki, „Wanda Dynowska-Umadevi”, Tygodnik Powszechny 9 maja 1971.

6. I. Hradyska, „Hinduska ze słowiańską twarzą”, Wiadomości nr 1326, 29 August 1971.

7. H. Potulicka, „Paradoks czy synteza”, Wiadomości nr 1326, 29 August 1971.

8. A. Zaczyński, „Umadevi”, Za i Przeciw 26 marca 1972.

9. A. Zaczyński, „Wanda Dynowska zapomniana”, Kierunki 23 czerwca 1974.

10. P. Czapliński, „Wanda Dynowska-Umadevi”, Zeszyty Studenckiego Koła Orientalistycznego w Lublinie nr 3, lipiec 1981.

11. Z. Pawlik, „Tande – znaczy tata. Wspomnienie o księdzu Marianie Batogowskim”, Papieskie Intencje Misyjne nr 3, 1982, s. 12-13.

12. S. Tokarski, Orient i kontrkultury, Warszawa 1984.

(lista opracowana przez Wojciecha Sady, zamieszczona na stronie http://www.jkrishnamurti.republika.pl/rozne.dynowska.bio.htm)

Przygotował Andrzej Babkiewicz
opublikowano: bhagavadgita.eu (2012)

Stanisław Franciszek Michalski-Iwieński (1881-1961)

Urodzony 29 stycznia 1881 r. w Tarnogrodzie, zmarły 8 sierpnia 1961 r. w Łodzi. Indolog, encyklopedysta, tłumacz z sanskrytu i języka palijskiego, wydawca i pisarz.

– studia w Warszawie i Wiedniu;

– 1912 – stopień doktora w zakresie filologii indyjskiej;

– 1913 – powrót do Polski i założenie wydawnictwa Ultima Thule, które w okresie dwudziestolecia międzywojennego wydało wiele arcydzieł literatury światowej;

-1914-1918 – pobyt w Szwajcarii;

– wykładowca sanskrytu, literatury i filozofii indyjskiej na Wolnej Wszechnicy Polskiej;

– w czasie II wojny światowej przebywa w Warszawie;

– 1944 – spłonęła jego biblioteka i prace naukowe;

St. Fr. Michalski - grób na Powązkach

– od 1945 mieszka w Łodzi, prowadzi wykłady z indianistyki na Uniwersytecie Łódzkim;

– współautor wydawanej w okresie międzywojennym sześciotomowej Ilustrowanej Encyklopedii (wyd. Trzaski, Everta i Michalskiego) oraz jej wersji jednotomowej;

– członek Bhandarkar Oriental Research Institute w Punie;

– tłumacz na język polski kluczowych tekstów hinduistycznych np.: fragmentów Rygwedy, Upaniszadów oraz całego tekstu Bhagawadgity;

– tłumacz na język polski tekstów buddyjskich np.: Dhammapady (Ścieżki prawdy).


Najważniejsze tłumaczenia i publikacje:

1. Stanisław Franciszek Michalski-Iwieński, Bhagawadgita, czyli Pieśń o Bogu. Poemat filozoficzny indyjski, Warszawa 1910 (następne wydania jako: Bhagavad Gita – z poprawkami) Ultima Thule, 1921, 1927.

2. Czterdzieści pieśni Rigwedy, St. Franciszek Michalski , Warszawa 1912. Wydanie uzupełnione o trzydzieści kolejnych hymnów: Hymny Rigwedy, przeł. z sanskrytu, wstępem i koment. opatrzył Franciszek Michalski, pod red. Jana Reychmana, posł. opatrzyła, wstęp i komentarz uzup. oraz do dr. przygot. Grażyna Spychalska, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, 1971.

3. T. W. Rhys Davids, Buddyzm : zarys życia i nauk Gotamy-Buddhy, z upow. autora z 20-go wyd. oryg. przeł. St. F. Michalski, Druk L. Bogusławskiego, 1912.

4. Upaniszady Czhandogja, Kena, Katha, Brihadaranjaka, Iśa, Paramahamsa, Kaiwalja, Nrisimha, przekład z sanskrytu: St. Franciszek Michalski-Iwieński, Ultima Thule, Warszawa-Kraków 1924, 1929 (pierwsze wydanie 1913).

5. A. Meillet, Zarys gramatyki porównawczej języków indoeuropejskich, z upoważnienia autora i wyd. z 3-ego i 4-go wyd. oryg. przeł. Stanisław F. Michalski, Skł. gł. Księgarnia E. Wende i Sp., Księgarnia Altenberga i Sp., Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego pod zarządem Józefa Filipowskiego,1919.

6. Tęsknota Ramy, przekład fragmentów Ramajany: St. F. Michalski, wydawnictwo Ultima Thule, 1920.

7. St. Fr. Michalski-Iwieński, Walka o Polskę IV stan obecny kraju, polityka zagraniczna, Wydawnictwo Ultima Thule, 1921 (80 stron).
8. Ātmabōdha czyli poznanie duszy, traktat wedantyczny Śankaraćarji, przekład z sanskrytu oraz wstęp: St. Franciszek Michalski-Iwieński, Warszawa-Kraków 1923 (stron 36).

9. Droga prawdy = Dhammapadam, z palijskiego przeł. St. Fr. Michalski-Iwieński, Wydawnictwo Ultima Thule, Drukarnia Narodowa 1925 (wznowienie: Ścieżka prawdy: podstawy moralności buddyjskiej = Dhammapadam Wydaw. K. Rutskiego, 1948).

10. Encyklopedia powszechna Ultima Thule, pod red. Stanisława Fr. Michalskiego, przy współudz. Wł. Antoniewicza, Wydawnictwo Ultima Thule (pierwszy tom 1927).


Publikacje o autorze:

1. Grażyna Spychalska-Wilczurowa, Stanisław Franciszek Michalski, Przegląd Orientalistyczny 1962 nr 2, s. 129–133

2. Notka biograficzna w :Hymny Rigwedy, przeł. z sanskrytu, wstępem i koment. opatrzył Franciszek Michalski, pod red. Jana Reychmana, posł. opatrzyła, wstęp i komentarz uzup. oraz do dr. przygot. Grażyna Spychalska, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, 1971.

Przygotował Andrzej Babkiewicz
opublikowano: bhagavadgita.eu (2012)

Walenty Skorochód Majewski (1764-1835)

Majewski - kodeks2

Walenty Skorochód Majewski (1764 -1835) – archiwista, historyk-samouk, sanskrytolog, orientalista, pasjonat języków wschodnich, z zawodu notariusz; Od 1809r. członek Towarzystwa Królewsko-Warszawskiego Przyjaciół Nauk; autor prac o zależnościach i związkach słowiańsko-staroindyjskich oraz gramatyki sanskrytu. Profesor szkoły kadetów w Warszawie, jeden z ostatnich metrykantów Rzeczypospolitej, kierownik Południowopruskiego Głównego Archiwum Krajowego, później Metrykant Koronny i Pisarz koronny Królestwa.

Pochodził z podgrodzieńskiego majątku Skorochód-Guzy (Podlasie), w stolicy znalazł się jako piętnastolatek. Był absolwentem kolegium pijarskiego, później również nauczycielem. Uczestniczył w obronie stolicy podczas powstania kościuszkowskiego, dowodząc batalionem milicji. Od 1800 roku pracował w Archiwum Metryk Koronnych, tworząc podwaliny Archiwum Głównego Akt Dawnych. Był członkiem Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, specjalizował się w sanskrytologii oraz indianistyce, wydał m.in.

Majewski - O słowianach– Rzecz o archiwach. 1813, w Sce. – Pierwszy raz druk. w Roczn. Tow. p. n. tom VIII (1813);

– Wstęp do zakresu nad Gramatyką języka Tureckiego. Gramatyka turecka. Autografowane w 4ce, str 92 (osobnego tytułu nie ma);

– O Słowianach i ich pobratymcach, Gramatyka sanskrytu (1816);

– Grammatyka mowy starożytnych Skuthów – 17 rozkładanych rycin z tablicami gramatycznymi (1828);

– Zbiór rozpraw podług działów Nauk i Umiejętności Historya wędrówek, przesiedleń i przenosin, ogólna i szczególna, ludów i narodów odrębnych rass czyli plemienni, z jednej do drugiej krawędzi kuli ziemskiej wyjaśniających i za przypisy do tejże Historyi rozbiorowo i chronologicznie zebranej służących w miejsce wstępu do obszernego Dzieła rozpoczęty. Przez… z rycinami i mapami. W warszawie w drukarni Łątkiewicza przy ulicy Senatorskiej Nr. 467. Nakładem autora, 1827 w Sce.
Tomu I Część I (1827), str. XI 235. Spis na 1 str. z 1 ryciną.
Tom I, Część II (1832), 2 karty niel. str. 288 (ost. stro. mylnie 130)
Tom II Część I (1828), str. 256 z 2 tablicami i mappą do wędrówki narodów.

Brahma-Waiwarta-Puranam (…) przez Podlasianina na polskie brzmienie wyrazów Samskrytu przepisana i do znaczenia w języku narodowym zbliżona –tekst sanskrycki, transkrypcję na j. polski oraz przekład (1830);

– przekład fragmentu Ramajany – pozostały w spuściźnie rękopiśmiennej.

Zaliczany był do grona oryginałów warszawskich ze względu na częste noszenie kontusza i rygorystyczne przestrzeganie staropolskich obyczajów. Oto co o Majewskim mówił Staszic w swym zagajeniu podczas posiedzenia Towarzystwa Królewsko-Warszawskiego Przyjaciół Nauk (TPN):

„Kolega Majewski od wielu lat pracuje nad językami Azyi, szczególnie nad językiem Samskrytu Indyan; z tym dochodzi powinowactwa rozmaitych ludów, pokoleń i plemion.”


Majewski - kamienica Metrykantów Koronnych 2

Kamienica Metrykantów Koronnych (oficyna kamienicy, Piwna, nr 18)

Majewski - kamienica Metrykantów Koronnych 1

Siedziba pierwszej polskiej drukarni sanskryckiej, Kamienica Metrykantów Koronnych (fasada kamienicy, Świętojańska, nr 21)

Pierwsza w Polsce drukarnia sanskrycka

W 1815r. Majewski uruchomił w Kamienicy Metrykantów Koronnych (kamienica nr 21, ul. Świętojańska) drukarnię sanskrycką, jak sam mówił: „pierwszą w Słowiańszczyźnie”, którą kierował Tomasz Piętka. Na użytek tej drukarni, jak pisze Batowski, „ryciny kosztowne przysposabiał, odlewy czcionek z własnej kieszeni(…)”. Sprowadzanie z zagranicy drogich prac orientalistycznych i historycznych oraz prowadzenie drukarni sanskryckiej spowodowało niemały uszczerbek majątku Majewskiego i według jego słów: „u rodaków mało sympatyi, żadnej przychylnej pomocy, nawet niejakiego zrażenia, że nie powiem szyderstwa.”


Odkrycie Zamościa jako pierwszej stolicy Polski

Walenty Skorochód Majewski twierdził, że Zamość był stolicą Polski na długo przed rządami Piastów. Badając historię Sarmatów i Słowian 3 lata pracował nad dziejami Polski. Według niego w III wieku władcą Słowian był Samos, dziadek króla Kraka. Stolicę swą zbudował tak, by jednakowo blisko mieli do niej Wiślanie, Lędzianie i Mazowszanie – na terenie dzisiejszej Lubelszczyzny.

Nie wszyscy pochlebnie wyrażali się o odkryciach Walentego herbu Skorochód. Filomata Jan Czeczot (przeciwnik idei romantycznych, przedstawiciel obozu Klasycznego) tak pisze w liście z Warszawy do Adama Mickiewicza (listopad 1921):

„Byłem tu na posiedzeniu Towarzystw Przyjaciół Nauk (…) Skorochód Majewski, badacz Słowiańszczyzny, nudził i zdziwił rozwlekłem bajaniem o niesłychanym w dziejach polskich królu Samosie, który poprzedził Krakusa, Wandę etc. etc, a przecież wydobyty aż z III wieku, znalazł dziejarza, który z taką pewnością czyny jego przedstawiał, z jaką pewnością mówić nie śmiemy o Mieczysławach i Bolesławach. Osadził tego Samosa na stolicy w Zamościu, które niegdyś miało się nazywać Samość. O głębocy badacze baśni, ile to wy chleba zjecie, nim z baśni baśnie zrobicie! Trzy lata nad tą pracował rozprawą; ile to wina, rozprawiając przed kamratami o niej, wypił, a za trzy grosze pożytku społeczeństwu nie zrobił.”

Poszukiwanie korzeni Słowiańskich w kulturze i tradycji Scytów i Sarmatów dziś nie zdaje się już tak niezasadne. Lokuje to słowiańskich przodków w głębokiej starożytności, pośród kultur związanych bardziej ze wschodem niż zachodem.

Walenty Skorochód Majewski zmarł w 3 VII 1835 w Warszawie. Spoczywa na Cmentarzu Powązkowskim (kwatera 29 wprost, rząd VI, miejsce 3).


Majewski - bibliografia Karola EstreicheraArchiwa polskie (Z Encyklopedii Staropolskiej o Archiwach – fragmenty). 

W XIV wieku, stał się Kraków siedliskiem rządów i stolicą państwa. Tam też powstały większe zbiory aktów piśmiennych, dyplomatów, przywilejów i nadań królewskich. Przechowywano te zabytki pergaminowe w skarbcu zamku królewskiego na Wawelu. Były to zawiązki tak zwanej następnie Metryki koronnej, czyli libri regestra metrica.

Zdaje się, że od połowy XVI wieku rozróżniano dwa rodzaje archiwów królewskich, t. j. archiwum zadworne, które obejmowało, obok ksiąg dawniejszych, księgi z czynnościami bieżącemi, i drugie, dyplomatyczne, Archivum litterarium regni. Mieściło się ono na Wawelu, w skarbcu królewskim, tam, gdzie przechowywano klejnoty koronne i kosztowności. Marcin Kromer korzystał z tych zbiorów i porządkował je. Następnie za Stefana Batorego, Jan Zamojski, kanclerz koronny, otaczał je swoją opieką.

Po przerwie, wśród której zakradł się pewien nieład, zwrócił ku nim swe staranie Zygmunt III i pismem z r. 1613 polecił dwum sekretarzom swym, kanonikom Stanisławowi i Maciejowi Łubieńskim, sporządzić opis szczegółowy wszystkich dyplomatów, znajdujących się w szafach na zamku krakowskim. Wywiązując się z zadania, obaj sekretarze przedstawili potem królowi spis wszystkich 3110 aktów pergaminowych, które chronologicznie i przedmiotowo uporządkowali.

Sejm koronacyjny w 1764 r. postanowił archiwum wawelskie przewieść do Warszawy i połączyć razem, co w roku następnym uskuteczniono. Przy rewizyi i porównaniu z inwentarzem, sporządzonym w r. 1730, okazało się, iż brakło wielu dokumentóm. Część ich była podobno wzięta przez Zapolskiego, wojskiego ziemi czerskiej, inne usunęła niewiadoma ręka. Takim sposobem na zamku warszawskim powstało ogólne archiwum, składające się z dwuch części – z archiwum dyplomatycznego i archiwum zadwornego, które dla tego tak nazywano, że było publicznem, dla wszystkich przystępnem. W tem archiwum mieściły się, oprócz ksiąg kancelaryi koronnej, dekreta w sprawach, podlegających rozpoznaniu samego króla, a więc dekreta sądów asesorskich i referendarskich.

Po trzecim podziale Polski w r. 1795, znaczna część archiwum z zamku warszawskiego przewiezioną została do Petersburga, skąd, na żądanie ówczesnego rządu pruskiego, powróciła w uszczuplonej liczbie ksiąg do Warszawy, a mianowicie bez archiwum sekretnego czyli dyplomatycznego i aktów Rady Nieustającej Departamentu interesów zagranicznych. Rząd pruski około r. 1799 znaczną część oryginałów przesłał z archiwum warszawskiego do Berlina, Białegostoku i Wrocławia.

Po utworzeniu W. Księstwa Warszawskiego nastały lepsze czasy dla starych dokumentów. Za staraniem Łubieńskiego, ministra sprawiedliwości, powstało z mocy dekretu króla Fryderyka Augusta, Księcia Warszawskiego, z d. 2 września 1808 r., „Archiwum ogólne krajowe”, do którego weszło dawne archiwum zadworne z Metryką koronną, akta odzyskane z Berlina traktatem tylżyckim 1808 r. i zbiory dawnych aktów sądowych, skarbowych i t. p. Po utworzeniu w 1815 r. Królestwa Polskiego, archiwum dostało nazwę: „Archiwum Główne Królestwa”. Z początku mieściło się ono w zamku królewskim, skąd r. 1820 przeniesiono je do gmachu oo. karmelitów na Krakowskiem-Przedmieściu, a r. 1834 przeznaczono obecne pomieszczenie przy placu Krasińskich, w gmachu, który za Stanisława Augusta mieścił urząd komory celnej. Pierwszym archiwistą za Księstwa Warszawskiego, a następnie kongresówki, był Wincenty Skorochód Majewski. Po nim od r. 1838 był Feliks Bentkowski, trzecim z rzędu Walenty Hubert, który 60 lat strawił na służbie w tem archiwum. Od r. 1875 naczelnikiem „Archiwum Głównego akt dawnych” został profesor uniwersytetu warszawskiego Adolf Pawiński, a po śmierci tegoż, piątym z rzędu archiwistą został Teodor Wierzbowski, także profesor uniwersytetu warszawskiego.


Artykuł o Ignacym Pietraszewskim (Majewski doceniony przez Kajetana Koszowicza na Uniwersytecie w Petersburgu)

Uderzony nader blizkiem, a niezaprzeczonem, powinowactwem języka Zendzkiego ze słowiańskiemi, a mianowicie z polskim, poświęca się już nauce Zendawesty Zoroastra, czyli, jak on czytał, Zędaszty a jeszcze lepiej Zędawsty t. j. życiodawczej książki. Im więcej ją zgłębia, im bliżej zajmuję się językiem Zendzkim, tem mocniej przekonywa się o najważniejszem dla dziejów polskich odkryciu, o użyteczności dla całej słowiańszczyzny. W skutek takiego przekonania wydaje on w r. 1857 w Berlinie dwa sposzyty Zendawesty z transkrypcją, tłumaczeniem na cztery języki; polski, niemiecki, francuzki i turecki i kommentarzem, pod tytułem: Miano Słowiańskie w ręku jednej familji od trzech tysięcy lat zostające, czyli nie Zendaweste a Zędaszta to jest życie dawcza książeczka Zoroastra (drugi takiż tytuł po niemiecku), nie szczędząc ni pracy, ni wielkich kosztów, własnym nakładem, jedynie dla chluby świata Słowiańskiego i w ogólności dla dobra nauki.

W ocenieniu tego dzieła, posługiwać się będziemy zdaniem z prawa głębokiego znawcy Sanskrytu i Zendu, naszego ziomka, p. Kajetana Koszowicza, profesora literatury Sanskryckiej przy wydziale języków wschodnich w uniwersytecie Petersburskim. Jako wydawca Zendawesty, sądzi on, Pietraszewski zdaje się mieć wiele wspólnego z drugim, dawno już zmarłym męczenikiem nauki Słowiańskiej, Walentym Skorochodem Majewskim. Przed 40-tu z górą laty, kiedy w całej Europie li tylko w Paryżu była katedra języka Sanskryckiego, kiedy nikt jeszcze nie podejrzałby najmniejszego powinowactwa Sanakrytu z językami Europy, Majewski pierwszy mową polską wyrzekł o tem powinowactwie i one udowodnił. Licz jakiż wzięło skutek pierwsze odkrycie zasad, któremi słusznie tyle się szczyci filologja porównawcza? oto, że Majewski był zmuszony szczupły swój fundusz obracać na drukowanie swych dzieł, przez nikogo nie czytanych, i że o nim dziś rzadki z rodaków, a za granicą może nikt nie wie.

W przedmowie do Rozpraw o języku Samskrytskim (1816) Majewski wołał:

„śnie żądam jak tylko zwrotu kosztów, pracę zaś i zabiegi z serca szanownym poświęcam współziomkom” koszta jednakowo się niewracały. Z gorzkiem uczuciem wołał on później: „straci autor, to nie będzie zbierał i pisał, a tem samem wiele zyska” (str. LXIV), a jednakże zbierał i pisał i przekazał dzieła swoje, ku uwielbieniu pamięci dostojnego męża, stuleciom przyszłości.

Pietraszewski pierwszy wskazał niezaprzeczone nader blizkie powinowactwo Zendu z językami słowiańskiemi, a zwłaszcza z polskim. Uczeni sławiańscy pracę jego, pełną zamiłowania i poświęcenia się, pokryli milczeniem, zagraniczni zaś ozwali się o niej z szyderstwem i pogardą bez żadnych udowodnień….


Polski Słownik Biograficzny, PAN, tom XIX, 1974 str. 195-197

Majewski (Skorochód-Majewski) Walenty (1764-4835), archiwista, orientalista, badacz starożytności słowiańskich. Ur. w licznej rodzinie drobnoszlacheckiej we wsi Skorochody Guzy na Podlasiu. Po śmierci ojca, który zginął prawdopodobnie w konfederacji barskiej, wychowywał się i uczył w domu pod okiem matki z domu Skrzetuskiej, W r. 1779, wezwany przez wuja ks. Wincentego Skrzetuskiego, przybył do Warszawy, gdzie wstąpił do szkół pijarskich. Tok nauki zakłócił krótki epizod miłosny w czasie pobytu na Wołyniu (1783), za co skarcony przez wuja zbiegł do Galicji, gdzie zaciągnął się do armii austriackiej. Zwolniony wkrótce dzięki pomocy jakiegoś magnata polskiego, wyjechał następnie z nim do Włoch. Choroba przerwała jednak podróż i M. wrócił do Warszawy, gdzie w r. 1785 ukończył kolegium pijarskie. M. został dyrektorem młodzieży w kolegium i zastępcą nauczyciela młodszych klas. Kształcił się jednak dalej i doskonalił znajomość obcych języków, korzystając z zasobnej biblioteki pijarskiej i Biblioteki Załuskich. Samodzielne studia wyrobiły w M-m. umiejętności samokształcenia. W r. 1787 rozpoczął pracę jako palestrant sądowy, ale po dwóch łatach zajął się domowym nauczaniem młodzieży. W r. 1791 zaproponowano mu stanowisko zastępcy wykładowcy prawa i moralności w Szkole Kadetów. Jednocześnie został przydzielony jako urzędnik do Deputacji Kurlandzkiej Sejmu Wielkiego. W r. 1792 M. odmówił przyjęcia pracy w kancelarii K. Bűhlera, delegata rosyjskiego przy konfederacji targowickiej, i wrócił do zajęć jako nauczyciel prywatny. Dn. 19 IV 1794 podpisał akces do powstania. Następnie zaciągnął się do milicji warszawskiej. W lipcu t. r. awansował na kapitana i dowódcę batalionu; odznaczył się w czasie obrony miasta, a pod Maciejówkami został ranny. Po powrocie do Warszawy pracował nadal jako nauczyciel prywatny. W Komisji Trzech Dworów, powołanej w celu likwidacji długów Rzpltej i króla, pracował od r. 1797 najpierw jako tłumacz, a następnie sekretarz, zyskując zaufanie jej członków. Podobno dzięki inspiracji M-ego władze pruskie zażądały od Rosji wydania akt Metryki Kor. wywiezionych do Petersburga. Dn. l VII 1800 M. został mianowany przez władze pruskie archiwistą w tzw. archiwum Prus Południowych, które przejęło część akt otrzymanych z Rosji. W r. 1802 opracował Repertorium Metryk Kor. (rękopis zaginął w czasie drugiej wojny światowej).

Po klęsce Prus (1806) i utworzeniu w Warszawie Komisji Rządzącej M. został zatwierdzony (30 IV 1807) jako archiwista i rozpoczął starania o przekształcenie lokalnego archiwum w centralne; starania te uwieńczone zostały powodzeniem w r. 1808, kiedy to dekretem z 2 IX powołane zostało w Warszawie Archiwum Ogólne Krajowe, które przejęło odzyskane z Berlina akta staropolskie oraz akta władz pruskich. T. r. M. został powołany na stanowisko notariusza publicznego. Jako kierownik archiwum M. zabiegał o powiększenie jego zasobów o akta grodu i ziemi warszawskiej, kierował opracowaniem nowo pozyskanych akt, a sam zajął się rekonstrukcją zawartości dawnego archiwum kor. W kwietniu 1809 przedstawił swemu zwierzchnikowi, ministrowi F. Łubieńskiemu, projekt nowej organizacji archiwów, w którym planował utworzenie archiwum centralnego, a dalej archiwów departamentalnych, powiatowych i gminnych. Chcąc zainteresować sprawami materiałów archiwalnych Tow. Przyjaciół Nauk (TPN), którego był członkiem (został nim zapewne .w okresie Ks. Warsz.), M. wygłosił we wrześniu 1809 odczyt Rzecz o archiwach („Roczniki TPN” T. S: 1812). Praca w archiwum skierowała M-ego ku naukom pomocniczym. W styczniu 1814 wygłosił w TPN na ten temat odczyt pt. Rzecz o sztuce dyplomatycznej, czyli umiejętności rozpoznawania i oceniania dyplomatów i rękopismów („Roczniki TPN” T. 10: 1817). Była to rozprawa oparta całkowicie na osiemnastowiecznych podręcznikach J. Ch. Gatterera, uzupełniona uwagami M-ego, aczkolwiek skąpymi, ale po raz pierwszy w nauce polskiej wypowiedzianymi na temat nauk pomocniczych.

Na zlecenie F. Łubieńskiego M. przetłumaczył francuski kodeks handlowy (W. 1808, 1811, 1834) oraz motywy do tegoż kodeksu pt. „Powody do ustanowienia kodeksu handlowego z wyłożeniem ducha tegoż kodeksu” (W. 1811). Przekład ten, oceniany krytycznie, wykazuje niedostateczną znajomość przez M-ego stosunków handlowych, jak i prawodawstwa francuskiego. Na terenie TPN M. występował ze swymi pracami z zakresu badań starożytnych dziejów Słowian i innych ludów, a także jako ten, który pierwszy w Polsce zajął się badaniem sanskrytu. W r. 1815 przedstawił w TPN referat pt. Badania o pochodzeniu Słowian i ich języka i starając się wykazać związki słowiańsko-staroinduskie, popełnił te same błędy, które w tej nowej dziedzinie popełniali także badacze zagraniczni. Mimo starań Towarzystwa, aby zajął się przygotowaniem rozprawy o języku sanskryckim, M., choć wykazywał ogromne zainteresowania sanskrytem, z uporem badał początkowe dzieje całej ludzkości. Prace jego w tej dziedzinie o charakterze dyletancko-maniackim budziły nieufność i krytykę (np. Ł. Gołębiowski, W. Surowiecki) na terenie Towarzystwa. M-ego niejednokrotnie nie dopuszczano do odczytów na posiedzeniach, a jego prac do publikacji, co budziło rozgoryczenie autora. Pozostała m. in. w rękopisie obszerna praca M-ego o powstaniu narodów słowiańskich, której tylko prospekt ukazał się w druku (Rozkład i treść dzielą o początku licznych słowiańskich narodów… we czterech tomach, W. 1818). Wydany został również Zbiór rozpraw podług działów nauk i umiejętności historią wędrówek, przesiedleń i przenosin… ludów… wyjaśniających… (W. 1827—8).

Zainteresowania sanskrytem rozbudziła w M-m prawdopodobnie literatura francuska; M. zapalił się do tego zagadnienia, widział bowiem w sanskrycie podobieństwo do języków słowiańskich. Na wezwanie S. Staszica opracował rozprawkę o sanskrycie, która przedstawił na posiedzeniu publicznym Towarzystwa dn. 30 VI 1816 (druk. w „Rocznikach TPN” T. 11). Na podstawie niemieckich i łacińskich opracowań M. napisał pierwsze polskie kompendium gramatyki sanskryckiej. jego badania w zakresie językoznawstwa porównawczego to zestawienie wyrazów sanskryckich z polskimi na podstawie zewnętrznego podobieństwa, bez żadnej podstawy naukowej. Z tłumaczeń M-ego wymienić należy przekład epizodu o Jadżniadatcie z Ramajany, dokonany z przekładu francuskiego, oraz polską wersję Brahma-Waiwarta-Puranam (1830, z łacińskiego przekładu A. F. Stenzlera). Krytyczne oceny jego prac nie zrażały M-ego, który nie zaprzestał swoich badań, ale prowadził je poza TPN. Własnym kosztem kazał nawet odlać czcionki indyjskie i drukował tabele alfabetów, wyrazy sanskryckie oraz całe wersety w swoich pismach. Niektóre rozprawy M-ego z zakresu sanskrytu i cześć przekładów, a także inne pisma M-ego ukazały się w pracy pt. O Sławianach i ich pobratymcach (W. 1816). M. opracował także gramatykę języka tureckiego (ok. r. 1830).

W l. 1820 i 1825 M. był wybierany deputowanym na sejm z VI cyrkułu m. Warszawy. Nosił strój polski do końca życia. Zmarł 3 VII 1835 w Warszawie, pochowany został na Powązkach. Wiele prac M-ego pozostało w rękopisach, które po jego śmierci znalazły się w Bibliotece Baworowskich we Lwowie. Z małżeństwa z Anną Federówną (ok. 1787) miał córki: Konstancje i Zofie, obie zamężne.

Estreicher w. XIX; Nowy Korbut (Oświecenie) V, VI cz. 2; Enc. Org. (W. 1874); Słów. Geogr., (Skorochody); Uruski; Kozerska H., Straty w zbiorze rękopisów w czasie I i lI wojny światowej, W. 1960; — Batowski A., W. Skorochód M. i jego naukowe prace, w: Pismo zbiorowe, 1859 U 313—52; Dembowski E., Rys życia W. Skorochoda M-ego, „Przegl. Nauk.” T. 3: 1842 s. 870—86, 914—26; Francev V. A., PoIskoe sIavjanovedenie końca XVIII i pervoj ćetverti XIX st, Prana 1906 s. 165—83; Kraushar. Tow. Warsz. Przyj. Nauk, I—VII; Mencel T., Archiwum Ogólne Krajowe 1808—1813, w: Księga pamiątkowa 150-lecia Archiwum Głównego Akt Dawnych w Warszawie, W. 1959 s. 3—58; tenże, W. Skorochód M. i jego memoriał o Archiwum Krajowym w Warszawie z r. 1807, „Archeion” T. 29: 1958 s. 11—27 (podob.); tenże, Założenie Archiwum Ogólnego Krajowego w Warszawie w 1808 r., „Archeion” T. 18: 1948 s. 103—30; Michalski J., Z dziejów Towarzystwa Przyjaciół Nauk, W. 1953 s. 167, 176, 177, 187—8, 191, 208, 220, 225, 270; Semkowicz W., Rozwój nauk pomocniczych historii w Polsce, Kr. 1948 s. 7; Sobociński W., Historia ustroju i prawa Księstwa Warszawskiego, Tor. 1964; Wiadomość o życiu i pismach W. Skorochoda M-ego, „Niezapominajki” 1842; Willman-Grabowska H., Indianistyka w Polsce i studia jej pokrewne, w: Szkice z dziejów polskiej orientalistyki [t. 1], w. 1957 s. 238—40; Wójcicki, Cmentarz Powązkowski, I 84—8, 250—4; — Akty powstania Kościuszki, III; Diariusz Senatu sejmu Królestwa polskiego 1825, W. 1828; Lelewel P., Pamiętniki i diariusz domu naszego…, Przygotowała I. Lelewel-Friemannowa, Wr.—W.—Kr. 1966; Materiały do dziejów Komisji Rządzącej, Kr. 1918; — „Kur. Warsz.” 1835 nr 175, 1888 nr 30.

Tadeusz Mencel


Walenty Skorochód Majewski (1764-1835) was a self-educated archivist, scientist, and the author of the first Polish grammars of Sanskrit and Turkish. He was interested in the history of the Slavs and other nations and devoted most of his life to propagating Indian culture, Sanskrit in particular, in Poland. Although his efforts met with the distrust and frequent criticism of the scholarly community, he did not lose heart and went on to publish further works. Taking into account that he tried to introduce his countrymen to completely unfamiliar languages, he deserves the title of the first propagator of the two oriental languages in Poland.

Barbara Podolak (streszczenie artykułu: Barbara Podolak, „Walenty Skorochód Majewski – zapomniany archiwista i pasjonat języków wschodnich” LingVaria, UJ rok VII (2012), nr 1 (13) str. 183-196; link do pełnej treści artykułu)